20.12.14

Rozdział 02 [Wspomnienie 02: "Katechizm polskiego dziecka" ]






Czy zastanawiałaś się kiedyś, jak to byłoby żyć w innym kraju?
Albo, urodzić się w innym kraju?
Nie być Polakiem?
Bo tak, właściwie co oznacza "być Polakiem"?
Obawiam się, że dzisiaj nie oznacza to kompletnie nic...
A, kiedyś? 
Kiedyś była to duma, chluba i wdzięczność.
Komu?
Polsce.


– Kto ty jesteś?

    Marco stanowczym krokiem ruszył w umówione miejsce, wczoraj dostał od łączniczki wiadomość wraz z zdjęciem, była od Camili, prosiła go by podrobił papiery dla jakiegoś chłopaka, cóż, postarał się. Swoją pracę zawsze wykonywał rzetelnie. Dostał pracownię i wszystkie narzędzia, więc nie miał problemu, listę osób, którym ma podrobić papiery, miał dostać dopiero dzisiaj wieczorem, miał też dowiedzieć się, z kim będzie współpracował. Właściwie Marco od zawsze różnił się od swojego rodzeństwa. Był spokojny, opanowany i dokładny. Jego pasją było rysowanie, ale potem przyszła wojna. Nienawidził zabijać ludzi, nie mógł patrzeć na krew, ale nie miał wyjścia. Chciał walczyć za ojczyznę, bo ją kochał. Był Polakiem.
– Polak mały.
Nigdy nie żałował, właściwie jak się potem okazało umiejętności plastyczne bardzo mu się przydały, podrabiał dokumenty i inne papiery, na początku swojej "kariery" rysował plakaty i projektował ulotki, z czasem zaczął planować akcje, był w tym dobry.
Dotarł w umówione miejsce, był to jakiś las. Nie wiedział skąd Cami zna takie miejsca, on był tu pierwszy raz i pewnie gdyby nie dokładne informacje od łączniczki zagubił by się w tym lecie.
Dziewczyna powoli zmierzała w jego stronę, gdy go zobaczyła uśmiechnęła się promiennie.
– Jaki znak twój?
-Serwus.-przywitała się.
-Chodź tu, mała.-przytulił ją mocno.
-Masz te papiery?-zapytała od razu przechodząc do rzeczy.
-Tak Camilo u mnie też dobrze, czuje się wspaniale. Nie potrzebnie pytasz.-podał jej dokumenty.
-Dziękuję.-uśmiechnęła się. Ruszyli przed siebie.
-Cami, nie mówiłaś, że przywiozłaś ze sobą narzeczonego, kim on jest?
-Co?
-No ten, ze zdjęcia ładny całkiem. Kiedy go poznam?-zapytał z uśmiechem.
Zamknęła oczy i z dezaprobatą pokręciła głową.
-To mój człowiek, jest w moim oddziale. Szliśmy razem, kiedy niemcy skontrolowali nam dokumenty i wtedy Leon ich tak trochę, zabił.
-Cami?-złapał ją za ramiona i obrócił w swoją stronę.-Tak trochę?
-No, nie. Po prostu do nich strzelił, potem goniło nas kilku, ale im uciekliśmy, Leon jest taki...-w odpowiednim czasie ugryzła się w język.
– Orzeł biały.
-No, nie wierze w Warszawie jesteś kilka dni, a już zamieszania narobiłaś. Widzę, że "ten twój człowiek", to taki chyba bliski ci jest, co? Tak do niego po imieniu mówisz?
-Daj spokój, po prostu ta ucieczka trochę nas do siebie zbliżyła.
-Do prawdy? Ciekawe jak? Poczekaj, poczekaj wiem!-Marco podniósł jedną dłoń do góry-Camila i Leon, kochankowie wojny! Razem uciekają przed szkopami, trzymając się za ręce. Oboje gotowi poświęcić za siebie życie! I razem służyć Ojczyźnie!-zakończył swoją przemowę. A, po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
-Jesteś idiotą.-stwierdziła gromiąc go wzrokiem.
-Tak, tak, oczywiście. Słuchaj Cami, kiedy masz tą misję?-zapytał patrząc w ziemię, nie mógł przeboleć myśli, że ona to robi. Zmieszała się, już nie było jej tak wesoło, w głębi serca tego nienawidziła.
-Nie wiem. Nie dostałam jeszcze polecenia.
-Cami, ja nie chcę żebyś to robiła.-zdecydowanie popatrzył w jej oczy.
Spojrzała na niego czule.
-Marco, czy ty na prawdę nie rozumiesz, że nie masz nic do gadania?
-Jak to nic! Camila, jak to nic! Jesteś moją siostrą. Martwię się o Ciebie!
-Jest wojna.
-Myślisz, że to coś zmienia?-zapytał trzymając mocno jej ramiona.
-Tak, wszystko.
– Gdzie ty mieszkasz?



Czekał w tym bezsensownym budynku na tą dziewczynę, poprosił ją o spotkanie bo nie mogła przyjść ostatnio, cóż był nieco zły, ale rozumiał, wiedział, że pracuje w niemieckiej firmie, ich oddział miał przewodzić ogromnej akcji, mieli napaść na tą firmę i zabrać wszystkie dokumenty i broń, była ponoć oblężona szkopami, nadal nie rozumiał jak ta dziewczyna dała sobie radę w tej firmie, ryzykowała tak wiele. Właściwie nie wiedział jak miał się zachowywać, miał w oddziale dziewczynę, pierwszy raz miał do czynienia z kobietą w oddziale, która ma tak poważne zadanie. Myślał, że to tylko jego siostra jest, tak zaangażowana w tę wojnę. Już samo to, że dziewczyny były łączniczkami i sanitariuszkami, wywoływało u niego podziw, bo to przecież kobiety, były delikatne i wrażliwe. Nie zasłużyły, żeby żyć w takich okolicznościach. A, co dopiero tak poważna funkcja. Zobaczył zmierzającą w jego stronę postać, było już ciemno, zbliżała się 18.00. Więc, było też chłodno, zaciągnął mocniej swoją kurtkę i zgasił papierosa.
Wyszedł na przeciw dziewczynie.
-Witam. Pani...
Między swemi. 
-Tak to ja. Przejdźmy do rzeczy.-powiedziała stanowczo. Skinął głową, ruszyli w kierunku miasta.
-Jeżeli chcemy się włamać, musimy to zrobić we wtorek, bo wtedy na obstawie stoi człowiek, którego możemy przekupić.
-Skąd pani to wie?
-Widziałam, jak ktoś wyciąga od niego informacje, płacił mu.
-Ale, jest pani pewna, że można go przekupić? W tak wielkiej sprawie?
Spojrzała na niego z uśmiechem, dopiero teraz zauważył jej piękne oczy, takie głębokie i nieustraszone, zastanawiał się jak mogą one wyglądać, gdy się boją.
-Jestem pewna. Oprócz niego na ochronie stoi jeszcze trzech. W środku jest kilku ludzi, ale bez broni. Tak jak mówię, najlepiej zaatakować we wtorek.
-Wyjątkowo dobrze się pani spisała.
-Pan myślał, ze sobie nie poradzę, prawda?-zapytała, a on zobaczył to pewne siebie spojrzenie i jej twarz w blasku księżyca, uśmiechnął się.
– W jakim kraju?
-Nie. Po prostu jestem pod wrażeniem. Mam pytanie.
-Tak?-zapytała, zakładając kosmyk blond włosów za ucho, który wydostał się z pod jej figlarnej fryzury.
-Nie jest pani za piękna, na takie niebezpieczne i brutalne akcje?
Zaśmiała się.
-Jest pan okropny. Myśli pan, że tylko wy silni i niezwyciężeni mężczyźni możecie służyć kraju?-pokręcił głową.
-Powinna pani poznać moją siostrę.
-Dlaczego?
-Bo jest pani do niej bardzo podobna, "To, że jestem kobietą, nie oznacza, że jestem słabsza od mężczyzny."-zacytował Camilę, udając jej postawę, gdy to mówiła.
-Twoja siostra jest genialna. Mam takie same zdanie-odrzekła, uśmiechając się lekko.-Czym się zajmuję?
-Ryzykuje tak samo jak pani. Ma swój oddział i...-urwał. Sam nie rozumiał dlaczego rozmawia z tą kobietą o takich sprawach. Otworzył się przed nią, ale właściwie dlaczego? Nie rozumiał.
-A, kiedy mamy się spotkać z całym oddziałem?-zapytała po chwili ciszy.
-Dostanie pani gryps, właściwie jak się pani nazywa?-spytał zorientowawszy się, że nie wie jak jego towarzyszka ma na imię.
– W polskiej ziemi.
-Agnes, miło mi.-podała mu rękę, uścisnął ją.-A, pan?
-Mały.-zaśmiał się. Wytrzeszczyła oczy.
-Na prawdę? Dużo o panu słyszałam, w takim razie.-zaśmiał się.
-Dziękuję. A zdradzi mi Pani swoje prawdziwe imię i nazwisko?-zmierzyła go wzrokiem
-Chyba za dużo chciałby pan wiedzieć.-uśmiechnęła się.-Ludmiła.
-A, więc Lu. Jestem Federico.




Uśmiechnęła się do zbliżającego się chłopaka. Lubiła go. Nie widziała go już tak bardzo długo, a teraz znowu mają pracować razem. Znali się dość długo, jeszcze przed wojną się przyjaźnili, a za czasów okupacji pracowali razem, razem zaczynali od Małego Sabotażu, pamiętała te akcję. Często byli razem, zawsze zrywali największe flagi niemieckie. Zawsze udało im się najwięcej narysować obrazków obrażających Hitlera i jego załogę. Z resztą, oni sami wymyślali te rysunki, cóż połączyła ich pasja.
Uwielbiali rysować i byli w tym na prawdę dobrzy.
– Czem ta ziemia?
-Część, Lara. Ile lat?-Marco przytulił mocno dziewczynę do siebie.-Tęskniłem.-Dotknął jej policzka.
-Ja też, Marco.-ponownie się do niego przytuliła.
-Ej, Tośka, co się stało?-zapytał patrząc w jej oczy.
-Ania wpadła.-wyznała próbując opanować płacz. Westchnął ciężko przytulając ją mocno do siebie.
-Jesteś pewna?
-Tak, jest na Pawiaku nic nie powiedziała, boję się o nią! Cholera, ona ma dopiero szesnaście lat! Wiesz, to pewna informacja, jedna z naszych mi to powiedziała. Natalia ma tam dobre kontakty. Marco, ja nie chcę, żeby oni ją zakatowali! Nie chcę! -z jej oczu pociekły łzy. Nie potrafiła się opanować.
-Przeklęta wojna! Przeklęci Niemcy!-zaczął.
– Mą ojczyzną
-To moja wina, ona tak bardzo chciała walczyć, nie chciałam się zgodzić, ale ona tak prosiła. Marco, skazałam ją prawda?
-Lara! Opanuj się! To nie twoja wina, pomyśl, Ania sama chciała walczyć, nie mogłaś jej powstrzymać.
-Mogłam! Ja planowałam tą akcję, mogłam przewidzieć, że jest zbyt niebezpieczna!
-Nie. To wina tych przeklętych szkopów. Zobaczysz, odbijemy ją.
-Przepraszam, Marco. Spotkaliśmy się służbowo, a ja opowiadam Ci o moim życiu.
-Nawet nie żartuj. A co u ciebie? Awansik?
– Czem zdobyta?
-Jesteś najgłupszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek miałam okazję poznać!-zaśmiała się. Tylko on mógł sprawić, że uśmiechała się w tak trudnej dla niej sytuacji.-Wiesz, nadal podrabiam te dokumenty i projektuje różne plakaty, widziałeś te porozwieszane po całej Warszawie, pewnie.-skinął głową.
-Zawsze wiedziałem, że masz talent, ale nie sądziłem, że tak go wykorzystasz.
-Kto by pomyślał, że... wojna jest okrutna.
-Tak, Lara. masz rację, ale pomyśl, nie możemy się poddać. Polska nigdy się nie podda!
-Wiem, nie wyobrażam sobie, życia bez Polski. Wiesz? Czasami, tylko ta nadzieja pozwala mi żyć. Nadzieje, że jeszcze nie przegraliśmy.
-Nigdy nie przegramy.
-Masz rację, trzeba się pozbierać. Polska nas potrzebuje. Właściwie, coraz więcej młodych ludzi zgłasza się do Małego Sabotażu.
-I dobrze. Młodzi się trochę podszkolą, a potem pistolet do ręki i na akcję dywersyjną. Ludzie są teraz bardzo potrzebni.
-Tak. Ale, ja nie potrafiłabym chyba działać z bronią w ręku. To znaczy, mam pistolet, wiem jak go używać, ale nie koniecznie chce go używać.
Lara nie lubiła patrzeć na śmierć, nienawidziła widoku umierającego człowieka. Pamięta, przecież jak Niemcy złapali ją kiedyś w grubszej akcji i zabrali na przesłuchania, oczywiście nie powiedziała nic, z resztą nie potrafiłaby zdradzić ojczyzny. Niestety hitlerowcy zorientowali się kim jest, złapali jej starszego brata, który akurat nie miał działalności z Podziemiem, miał rodzinę, żonę i dzieci. Został złapany w łapance. Lara nie miała pojęcia jak dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Dopiero potem okazało się, że jeden z jej ludzi wygadał się. Nie wiedziała co zrobić. Nie mogła wsypać, ale oni grozili, że go zabiją, cóż, Lara nie powiedziała, ani słowa. Po chwili jej brat leżał nie żywy u jej stóp. Pamiętała wzrok Ryszarda skierowany w jej stronę. Tak bardzo wtedy płakała. I głos tego niemca. "Skazałaś swojego brata na śmierć, mogłaś uwolnić jego i siebie. I w imię czego? W imię i tak już nie długo nie istniejącego państwa?" Odpowiedziała mu wtedy tylko z podniesioną głową.
"Polska zawsze będzie istniała, zawsze." Dostała za to w twarz i straciła przytomność.
– Krwią i blizną.
Potem obudziła się w jakimś domu. Odbili ich. Ona nigdy do końca nie pozbierała się po tych wydarzeniach, nigdy też jednak nie zwątpiła, że postąpiła dobrze. Bo nie wyobrażała sobie, że postąpi inaczej i nigdy nie uwierzyła temu Niemcowi. To nie była jej wina, że Ryszarda zamordowali. To wina tych przeklętych Niemców, którzy nie czuli nic, nic poza nienawiścią.
-No, bo takie delikatne dziewczyny jak ty i Camila nie powinny mieć broni.-objął ją ramieniem zaborczym gestem. Zaśmiała się. Marco zawsze taki był.
– Czy ją kochasz?
-Powinnam poznać kiedyś tą twoją siostrę.
-I braci. Może, któryś wpadłby ci w oko.-zaśmiała się szczerze.
-Wojna to nie czas na amory, słońce! W ogóle, w jakim celu nas tu spiknęli? Bo ja jak zwykle o wszystkim dowiaduje się ostatnia!
-Zlecono nam wspólną pracę. No wiesz będziemy podrabiać te wszystkie papiery.
-Świetnie! Niczym za dawnych czasów!
-No dokładnie, chodź, zaprowadzę cię do naszej pracowni, wiesz mieszkam z moim bratem i tam pod podłogą, ukryta jest piwnica, tam będzie nasza pracownia. Mam już kilka dokumentów, jesteś potrzebna, teraz mało osób się tym zajmuje.
-Marco?
-Co?
-Cieszę się, że wróciłeś.






-A, pamiętasz jak 1 Maja rozwieszali te swoje niemieckie flagi.-Monika chwyciła szklankę z herbatą i upiła łyk napoju. Tęskniła za Camilą, była jej przyjaciółką i kochała ją. Tak wiele razy zastanawiała się gdzie może być jej przyjaciółka, aż któregoś dnia, ona sama przychodzi do jej domu. W tej chwili dziękowała w myślach swojej siostrze, że przyjmowała do domu obcych ludzi, z wojny. Właściwie jak to ona mówiła, żaden Polak, który walczył ku dobru ojczyzny nie był obcy, cóż w pewnym stopniu zgadzała się z tym.
-Oczywiście, że pamiętam, zerwałyśmy ich wtedy chyba najwięcej, nie?
-Tak, byliśmy najlepsi, ty-Wrona, ja-Zuzka i...
-I... Heniek, złapali go wtedy.-przyznała Camila spuszczając głowę.-Zakatowali go na tym cholernym Pawiaku!-wstała i podeszła do okna cicho wzdychając.-Ta wojna trwa już dwa lata i nie zapowiada się, żeby się zakończyła.-Monika podeszła do niej mocno ją przytulając.
-Ale, co my na to poradzimy, Cami? Przecież się nie poddamy! Było by jeszcze gorzej. Po za tym myślisz, że Heniek wolałby żyć z myślą, że zdradził Ojczyznę?
– Kocham szczerze.
-Masz rację. Ale, podobałaś mu się, nie?-odwróciła się do niej przodem i spojrzała w oczy.-Jak to on na ciebie wołał? Zuzia, nie?
-Tak.-przyznała podwijając nogi pod brodę. Przymknęła oczy.-Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham.-wyznała.
Camila podeszła do przyjaciółki i objęła ją od tyłu. Nie miała pojęcia, że Monika była zakochana w ich przyjacielu. To wszystko coraz bardziej ją przybijało. Ta cała wojna sprawiała, że traciła siły, a z drugiej strony tych sił jej dodawała. Bo gdy patrzyła na Warszawę wymalowaną polskimi znakami, gdy widziała dwójkę jakiś dzieci malujących napis na murze ogłaszający, iż Hitler powinien umrzeć. Miała siłę, wtedy chciała walczyć. Bo przecież to obiecała.
– A w co wierzysz?
Miała w życiu takie momenty, kiedy chciała stąd uciec, wyjechać jak najdalej od tej wojny, od tego okrucieństwa, ale z czasem zrozumiała, że nie potrafiłaby tak. Nie potrafiłaby zostawić Ojczyzny. Polski. Nie umiałaby, bo przecież kochała ten kraj. To dla niego umierali jej rodzice! To dla niej jej przyjaciele tracili życie. Zdawała sobie sprawę jak bardzo ryzykuje, ale nie żałowała, bo to właśnie dla Polski żyła.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Kto to?-zapytała, nieco przestraszona. Wzruszyła ramionami.
Skierowały się w stronę drzwi. Camila ostrożnie otworzyła drzwi, a jej oczom ukazała się młoda dziewczyna włosy zaplecione miała w dwa długie warkocze, a na sobie granatową sukienkę.
Bez słowa weszła do środka.
-Mam wiadomość-oświadczyła. Skierowała swój wzrok na Camilę.-Będę twoją łączniczką. Jutro masz się stawić tam gdzie zawsze wasz oddział ma zebranie.
Kiwnęła głową, Monika zaprosiła dziewczynę do środka i kazała usiąść przy stole znikając w kuchni.
-Ile masz lat?-zapytała zaciekawiona Camila.
-Piętnaście.-odrzekła patrząc przed siebie.
-Tak. Oczywiście, a tak na prawdę? Chyba mam prawo wiedzieć.
-W styczniu są moje czternaste urodziny.-przyznała.
– W Polskę wierzę.
-Nie jesteś za mała, na takie rzeczy? Nie boisz się?-Dziewczyna prychnęła odwracając wzrok.
-Nie. Wiek nie jest ważny, ważne jest to na ile nas stać. Do jak wielkich poświęceń jesteśmy zdolni. Wiek nie ma tu nic do rzeczy, z resztą ty też nie wyglądasz na wielce dorosłą. Jesteś już jakimś dowódcą, a pewnie nawet nie skończyłaś dwudziestu lat. Pewnie musiałaś zrobić coś wielkiego, co doskonale potwierdza moje zdanie, że nie lata świadczą o tym do czego jesteś zdolny, lecz umiejętność pokonywania własnych lęków, poświęcenie i oddanie ojczyźnie.
Camila próbowała powstrzymać zaskoczenie jakie dziewczyna u niej wywołała.
-Wiesz, masz rację. W twoim wieku byłam taka sama, tyle że wtedy nie było wojny. Jak masz na imię?-zapytała.
– Coś ty dla niej?
-Jestem Kasia.-cieszę się, że będę twoją łączniczką. Dużo się o tobie mówi, mogłabym zwracać się do ciebie po imieniu?
-Oczywiście. Jestem Camila.
-Pójdę już, mam coś komuś przekazać?-zapytała. Dziewczyna chwilę się zastanowiła.
-Nie, jutro spotkam się z chłopakami to przekażę im wszystko, a z moim oddziałem mam już umówione spotkanie. Dziękuję ci.
Camila właśnie miała odprowadzić łączniczkę do wyjścia, kiedy drzwi z hukiem otworzyła Francesca. Uśmiechnęła się promiennie.
-Witaj, dziewczynko. Zostaniesz może na kolację?-Fran zawsze taka była, bezpośrednia i otwarta na cały świat. Chciała dogodzić wszystkim. Wszyscy zawsze zarzucali jej, że jest zbyt ufna, zbyt naiwna. Ale ona się tym wszystkim nie przejmowała, mimo że kilka razy na własnej skórze przekonała się jacy są ludzie, nigdy nie traciła wiary w ich dobroć. Jej siostra często była na nią zła, tyle razy wpadała w kłopoty, kradzieże, donosy to wszystko przez jej łatwowierność. Prawda była taka, że gdyby nie Monika, to Fran już dawno byłby w Oświęcimiu, na Pawiaku, albo co najgorsze mogłaby umrzeć. Ale, co ona mogła poradzić? Była sobą. Ufała ludziom i wierzyła obopólne dobro. I choć było to nie do pojęcia bo żyła przecież w czasach wojny, mordów, śmierci i wszelkiego rodzaju okrucieństw, to ona nadal wierzyła, głupie. Prawda, ale z drugiej strony, jakie piękne.
– Wdzięczne dziecię.
-Nie, dziękuję ja już pójdę.-dziewczyna powoli opuściła mieszkanie.
-Słodka jest.-skwitowała Fran.-A, tak właściwie kto to był?-zapytała wchodząc do środka.
-Moja łączniczka.
-Taka mała i bezbronna? Dzieci nie powinny brać udziału w wojnie. Nie uważacie, że w taki sposób odbiera się im dzieciństwo?
-A, kto powinien brać udział w wojnie, Fran?-zapytała Monika, która od dłuższego czasu się nie odzywała.
– Coś jej winien?
Nastała cisza, Camila nie wiedziała co powiedzieć. Monika miała rację, wojna nie jest dla nikogo, ale dzieci tym bardziej powinno się strzec od tych walk. Westchnęła. Postanowiła pozostawić ten temat.
-Tak sobie myślałam, Cami może zaprosisz braci an święta? Spędzilibyśmy je razem. Oderwalibyśmy się trochę od tej wojny, może w tym twoim oddziale ktoś jest samotny. Wiesz, razem zawsze raźniej.
Rudowłosa uśmiechnęła się delikatnie, tak. Święta, to co najbardziej uwielbiała. Przed wojną oczywiście, bo w czasie wojny, już nie tak bardzo, rok temu była sama z starszą panią u której mieszkała. Boże Narodzenie zawsze kojarzyło jej się z rodziną, może teraz też tak będzie.
-Jasne. Zapytam.
-Myślicie, że dowództwo się zgodzi? Gdyby Niemcy wpadli do nas, to... to byłoby nieźle.
-Nie musicie nic im mówić, przecież oni Was nawet nie znają jeszcze. Będziecie wchodzić i wychodzić po kolei, poradzimy sobie.
-Dobrze. Pomyślimy nad tym.
– Oddać życie.


   


  Przybyłam  z nowym rozdziałem, tak zawaliłam na całej linii. Jest całkowicie beznadziejny, prawda? Prawda. Ostatni akapit jest najgorszy, całkowita tragedia, koszmar po prostu.
Jestem tak bardzo mądra, za chwilę druga, a ja sobie siedzę na kompie i wypisuje "pierdoły". Ale, co ja poradzę, że zawsze w nocy dostaje olśnienia? No! Ej, tyle czasu wolnego od szkoły! Cieszycie się? Ja bardzo, trochę spokoju, z tą nauką będzie. Trójka powinna pojawić się w święta, postanowiłam bohaterom też zrobić Boże Narodzenie, a co? Kto mi zabroni? Napiszę sobie tylko ten rozdział wcześniej, bo do komputera, to ja przez pierwsze dni świąteczne się nie dostanę, już mi mama zapowiedziała. Zero kompa przez święta, bo to jest czas dla rodziny itede. Ona chyba nie rozumie, że Wy też jesteście moją rodziną, nie? No co za nierozumny człek, żal xD.
Błędy poprawię jutro, dzisiaj nie chce mi się już tego czytać.
Kończę, bo jeszcze kogoś obudzę.
Powodzenia w czytaniu tego czegoś.
Tym czasem! Kocham Was!

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Kurwa, pisałam komentarz, ale komp mi się zamulił i muszę pisać od nowa! -,- Kit, nie będę się rozpisywać. Rozdział jest świetny, czekam na next. Kocham. ;**

      Usuń
    2. Znam ten ból, dziękuję. Kocham, bardzo mocno.

      Usuń
  2. Cudo cudo cudo. Masz talencior. Ja mam tak damo. Bez komoa na święta, ale ja coś wymgyśle. Nie umiem pisać komentarxy. Jedo słowe pękne. Czekma na next siostruś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łączę się z Tobą w bólu. Nie, nie mam.
      Dziękuję, kochanie.

      Usuń