Natalia westchnęła ciężko. Była w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Warszawy, wszędzie kręciły się Niemcy. Nie mogła odmówić Larze spotkania, tak bardzo ją przecież o to prosiła. Potem miała się spotkać z tym całym komarem, właściwie nic do niego nie miała był w porządku. Chociaż dziwnie się przy nim czuła, moment kiedy pocałował ją w rękę... potrząsnęła głową, jakby chciała odrzucić od siebie tą myśl. Lara wyłoniła się z zakrętu.Postanowiła do niej podejść.
-Natka, serwus.-dziewczyna przycisnęła ją do siebie.-Dobrze, że jesteś.
-Oczywiście, że jestem. Mam gryps od Ani.-Natalia odsunęła się od niej nurkując w swojej torebce.
Miała dobre kontakty na Pawiaku, kilka ludzi z nich miała działalność w Podziemiu, to cud, że Niemcy nadal nie odkryli, że to wtyki. O ich istnieniu wiedziało tylko parę osób, Natalii była w grupie tych paru osób, była bardzo mądra i uparta. Nigdy nie dawała za wygraną. Właśnie dlatego była tak bardzo ceniona, na zewnątrz nie wyglądała na taką, wszyscy zawsze postrzegali ją jako słabą i bezbronną, ale ona taka nie była. Wojna wyrobiła w niej hart ducha i silną wolę.
Podała Larze karteczkę. Ta odczytała ją cicho. "Kocham Cię Lara, kocham bardzo mocno." Dziewczyna przymknęła oczy, usiłowała ukryć płacz.
-Tośka, nie płacz. Odbiją ją, zobaczysz.-Natalia przytuliła mocno przyjaciółkę, martwiła się o nią. Ania była jej siostrą. Wiedziała, że przyjaciółka obwinia się za to co się stało, nie powinna, ale się obwinia. Wiedziała jak bardzo jest jej ciężko. Najpierw jej starszy brat, teraz jej młodsza siostra. Bała się o przyjaciółkę. Mówiła jej, że odbiją Anię, ale wiedziała, że są marne szansę na to, aby to się stało. Anna była młoda i bardzo nisko postawiona, raczej nikt nie zaryzykuje dla niej. Chyba, że zostanie przewieziona do Oświęcimia, z innymi więźniami, wtedy są większe szanse na jej uwolnienie.
W tej chwili dziękowała Bogu, za to, że jest najmłodsza z całej rodziny, jej brat i siostra wyjechali z Warszawy, więc nie musiała się o nich martwić, właściwie nigdy nie utrzymywała z nimi dobrych kontaktów, a gdy przyszła wojna ich stosunki jeszcze bardziej się oziębiły. Jej rodzeństwo twierdziło, że nie powinna ryzykować, bo naraża nie tylko siebie, ale także całą rodzinę, rodzice jednak nie mieli nic przeciwko. Byli tego samego zdania co Natalia, właśnie dlatego jej siostra i brat wyprowadzili się zaraz po rozpoczęciu wojny. Ona mieszkała z rodzicami i było jej bardzo dobrze, dużo rozmawiali i zgadzali się w kwestii ratowania Ojczyzny.
-Dziękuję ci, Naty. Pójdę już. Czekają na mnie.-Lara otarła łzy i odwróciła się od przyjaciółki.
-Tośka?
-Co?
-Pamiętaj, że masz mnie.-dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
-Wiem Natka, dziękuję.
Jeszcze przez chwilę patrzyła jak sylwetka Lary odchodzi, potem skierowała się do miejsca gdzie umówiła się z Komarem, było to nie daleko przy kinie, gdy doszła na miejsce chłopaka jeszcze nie było. Spokojnie na niego czekała, ale zaczynała się już denerwować, zbliżała się godzina policyjna, a on jeszcze się nie zjawił.
O mało nie wybuchnęła kiedy zobaczyła chłopaka wychodzącego z jednych z budynków obok, był tak blisko i na prawdę nie mógł przyjść punktualnie? Była wściekła. Podszedł do niej z głupim uśmiechem na twarzy, bezczelnie się jej przyglądając. Maxi zignorował jej wrogie spojrzenie podszedł do niej i delikatnie pocałował jej dłoń, ona jednak cały czas była zła.
-Czy ty na prawdę nie mogłeś przyjść na czas? Myślisz, że mam cały dzień? Za chwilę godzina policyjna.-Chłopka zaśmiał się lekko. Naburmuszyła się jeszcze bardziej.
-Nienawidzę cię.-oświadczyła.
-A, ja wręcz przeciwnie.-uśmiechnął się do niej. Poczuła miłe ciepło w żołądku, choć sama nie wiedziała dlaczego. Zignorowała to jednak, nie chciała tego pokazać chłopakowi.-Spotkaliśmy się to, bo...?-zapytał podchodząc jeszcze bliżej.
-Bo muszę przekazać ci, że w drugi dzień świąt macie spotkanie, tam gdzie zawsze. Plany się trochę zmieniły. Masz być, jest to bardzo ważne. A, i masz się nie spóźnić.-posłała mu lekki uśmiech.
Chwilę później popatrzyła na zegarek, przeklinając w myśli.
-Przez ciebie nie zdążę dojść do domu przed godziną policyjną.
-Skoro tak, może zostaniesz u mnie? Kolega wyjechał na święta do rodziny.
-No nie wiem, powinnam być w domu. Jutro święta.
-Poradzisz sobie.-oświadczył.
Natalia z pewnym ryzykiem kierowała się ku mieszkaniu.
Odgarnęła falę bujnych, czarnych włosów lecących jej na twarz, była wściekła. Zachowanie chłopaków ją zażenowało. Myślała, że mają trochę więcej rozumu w głowie. Nie rozumiała jak można było się tak zachować. Westchnęła ciężko. W tej chwili miała ich dość. Z drugiej strony, trudno było jej to przyznać, ale rozumiała ich. Zrobili odwet jednemu z tych przeklętych Niemców, musieli się zemścić, pomścić kolegę z oddziału, ale mogli to bardziej przemyśleć. Jak mogli przeoczyć, że w domu tego przeklętego szkopa jest dziecko! Polskie dziecko. Teraz wszystko spadało na nią,dowódca o wszystkim się dowiedział, znalazł dziewczynce schronienie na święta, a później rodzinę z którą się wychowa, ona miała tylko zaprowadzić małą do tej rodziny. Problem w tym, że była Wigilia, no właśnie, kolejny powód jej złości, wybrali sobie świetny termin, Wigilia. Westchnęła ciężko.
Małe palce mocniej ścisnęły jej dłoń.
-Daleko jeszcze?-zapytała cienkim głosikiem.
-To już nie daleko.-odparła uśmiechając się.
Sama siebie wtedy zadziwiła, w takiej złości, potrafiła wydać z siebie trochę radości dla dziewczynki. Właściwie od zawsze dobrze dogadywała się z dziećmi, miała do nich podejście. Przyciągała małe istoty jak magnes.
Skierowały się do podanego adresu. Francesca zapukała do drzwi, po chwili otworzyła je ładna blondynka, z przyjacielskim uśmiechem.
-Cześć, wejdziecie?-zapytała.
Fran zastanawiała się chwilę, pokiwała jednak głową, wiedziała, że powinna wytłumaczyć dziewczynie, jak ta mała się tu znalazła.
-Ludmiła.-przedstawiła się wyciągając dłoń w jej stronę.
Uśmiechnęła się szeroko.
-Fran.-odwzajemniła gest.-A, to jest Hania.-wskazała na drobną brunetkę.
-Zostaniesz ze mną i moim tatą na święta. Wiesz?-zwróciła się do dziewczynki. Choć, coś ci pokażę.- Hania grzecznie dała się poprowadzić nowej znajomej. A, Fran rozglądała się po mieszkaniu.
Po chwili Ludmiła wróciła.
-Napijesz się czegoś.
-Nie, dziękuję. Wiesz muszę przygotowywać Wigilię, a oni mi tu z taką akcją wyskakują, czasami mam wrażenie, że ci mężczyźni zachowują się gorzej niż kobiety.
Obie się zaśmiały, tak zdecydowanie.
-Ja już pójdę.
-Odprowadzę cię do drzwi.
Francesca szybkim krokiem kierowała się do domu, nie była do końca przekonana, czy jej siostra i Camila same poradzą sobie w kuchni. Gdy znalazła się już w upragnionym miejscu, otworzyła z hukiem drzwi i wpadła do kuchni.
-To co? Bierzemy się do roboty. Goście zaraz przyjdą.
-Jasne, nie uwierzycie jaki chłopaki numer zrobili.
-No to nam powiedz.
-Postanowili włamać się do domu jednego Niemca, zrobili to dzisiaj w Wigilię, rozumiecie? A w tym domu była jakaś dziewczynka, oni pajace, nawet tego nie sprawdzili, to trzeba mieć na prawdę narąbane w głowie.
-Nie denerwuj się tak, Fran. To był odwet, zemsta, tak? Poniosły ich emocje!
-Gdy używasz broni, nie powinny ponosić cię emocje, bo decydujesz wtedy o czyimś życiu.
-Cami, ile ty w końcu masz tych braci? Bo ja się gubię!-zapytała Monika zmieniając temat, nie lubiła kłócić się z siostrą, nie miała zamiaru tego robić, przynajmniej przez święta.
-No trzech. Federico, Marco i Diego. Tak trudno to zapamiętać?
-No, a ten Leon, czy jak mu tam?
-Fran, to jest jej narzeczony.-siostry głośno się zaśmiały.
-Dziewczyny, to tylko kolega z oddziału.
-Tak i dlatego zapraszasz go na święta. Cami, czemu nie powiesz prawdy?
-Czy to na prawdę tak trudno zrozumieć? Zaprosiłam go bo nie chciałam, żeby spędzał święta sam. Nie znalazł jeszcze rodziny.-powiedziała, ugniatając ciasto.
Monika niczego jej nie wmówi. Pamiętała jak zaprosiła Leona, wyszło to całkiem przypadkiem. Na spotkaniu oddziału, rozmawiali chwilę nieoficjalnie i wtedy Komar powiedział, że Leon święta może spędzić z nim i jego bratem, on jednak był nastawiony do tego dość sceptycznie. Zauważyła, że chyba Leon nie lubił brata swojego przyjaciela. Gdy wychodziła, zobaczyła, że Leon na nią czeka, zdziwiło ją to, ale nie protestowała, szli razem po ulicach Warszawy i właściwie sama zaproponowała wtedy, żeby przyszedł do nich na święta, sama nie wiedziała dlaczego, może po prostu nie chciała, żeby spędzał je samotnie, przecież wiedziała jak to jest, za nic nie chciała by być sama. Widziała te ogniki w oczach chłopaka, na prawdę się cieszył. Potem powiedział, że nie chce sprawiać kłopotu, a ona oczywiście odpowiedziała, że to żaden problem. No i miał przyjść, była z tego powodu szczęśliwa, choć sama do końca nie rozumiała dlaczego.
-I co się tak głupio uśmiechasz? Powiedz, zakochałaś się. Tylko nie mów, że on ma żonę i właśnie jej szuka.
-Nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Na prawdę. jesteście nie do zniesienia!
Ktoś zapukał do drzwi.
-Pójdę otworzyć.-powiedziała Camila i skierowała się do gości.
W wejściu stał Marco z jakąś dziewczyną. Wpuściła ich do środka, przytulając brata. Wiedziała, że przyjdzie z jakąś dziewczyną. Właściwie Marco cały czas mówił o swojej przyjaciółce, dowiedziała się od niego, że jej siostra jest na Pawiaku, współczuła jej, mimo, że jej nie znała. Domyślała się co może przeżywać.
Przedstawiła się, Lara, miała na imię Lara. Wprowadziła ich do środka.
Po kolacji, wszyscy przenieśli się na kanapę. Francesca zniknęła w kuchni, a za nią powędrował Marco, pomógł jej posprzątać ze stołu.
-Dziękuję ci bardzo, miło z twojej strony.-uśmiechnęła się do niego szczerze,
-Nie ma za co. To żaden kłopot. Właściwie dlaczego postanowiliście urządzić Wigilię dla wszystkich? To dość niebezpieczne.
-Mam już po prostu tego wszystkiego dość. Lubię rozmawiać z ludźmi, chciałabym w końcu się za...-w odpowiednim momencie ugryzła się w język.-Chciałabym móc wyjść jak człowiek na ulicę i porozmawiać z ludźmi, ale cóż. Tak się nie da. Jest wojna, trzeba się liczyć z tym co jest. Prawda? Nawet jeżeli mamy okazję takie święta spędzić razem, to piękny czas. A my w końcu jesteśmy rodziną, wszyscy służymy Ojczyźnie.
-Podoba mi się twój tok rozumowania.-stwierdził z uśmiechem, gdy siadali obok siebie.
-No widzisz, bo trzeba myśleć pozytywnie. Nie możemy się poddać i zaprzestać walki, ale nie możemy żyć tylko wojną, są też inne rzeczy, które musimy robić.
-Masz całkowitą rację. Trzeba nauczyć się żyć, mimo wojny.
Marco czuł, że bardzo zbliżył się do tej dziewczyny. Była taka dobra. Imponowało mu to, zainspirowała go. Tak dobrze mu się z nią rozmawiało.Czuł, że mógłby z nią przegadać całe życie.
Leon za to zaprzyjaźnił się z Federico. Właśnie rozmawiali o jakieś broni, kiedy Camila podeszła do brata, usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu. Uśmiechnął się tak bardzo kochał swoją siostrę. Łączyła ich ogromnie silna więź, całe dzieciństwo spędzili razem, we czwórkę, byli zgrani jak nikt inny. Właściwie była to zasługa ich rodziców, oni zawsze pilnowali, żeby rodzeństwo dobrze się dogadywało. Ich ojciec zawsze im powtarzał, żeby mieli ze sobą dobre kontakty, bo wtedy zawsze będą mieli na świecie osobę, z którą można porozmawiać, zwrócić się z potrzebą. Bo to w końcu rodzina, prawdziwa, kochająca się rodzina. Fede pamiętał każde święta, wtedy kiedy byli jeszcze mali i te kiedy byli już praktycznie dorośli, zawsze wyglądało to tak samo. Wszyscy razem, siedzieli przy stole, śpiewali kolędy i rozmawiali o bzdurach, to właśnie bardzo mu się podobało, w jego rodzinnym domu najbardziej, umieli rozmawiać ze sobą o wszystkim.
Pogładził ją po włosach, całując w czoło. Leon z uśmiechem przyglądał się tej uroczej scenie. Tęsknił za swoim rodzeństwem, zawsze był za nie odpowiedzialny i cieszyło go to. Rodzina była dla niego wszystkim, gdy dowiedział się, że musi wyjechać, załamał się i właśnie wtedy przyszła do niego jego siostra i powiedziała, że ma się nie martwić i robić swoje, dla nich. Bo oni marzą, żeby być takim jak on. Żeby walczyć i służyć Ojczyźnie. Pamiętał jak się wtedy cieszył, słowa dziewczyny wywołały u niego ogromny zachwyt. Był tak bardzo szczęśliwy, że jest wzorem. Bardzo tęsknił, ale nie mógł nic na to poradzić. Wierzył, że odnajdzie rodzinę, wierzył w to całym sercem, z resztą Cami obiecała mu pomóc.
-Mała, bezbłędny ten twój Leon. Pozwalam ci się z nim ożenić.-Leon zaczął głośno się śmiać, a Camila zacisnęła zęby ze złości.
-Jesteś okropny!-zapowiedziała mu.-A ty?! Co się śmiejesz? -zwróciła się do chłopaka poirytowana i zawstydzona słowami Federico.
-Przepraszam, przepraszam...-Rudowłosa odeszła od chłopaków.
-Podobasz jej się. Ja to widzę.-powiedział Federico z uśmiechem patrząc na swoją mała siostrzyczkę.-Ale, jeżeli kiedykolwiek ją skrzywdzisz, dostaniesz po tej pięknej buzi.
Leon nic nie odpowiedział, sam nie wiedział co czuł, nie miał zamiaru się zakochać, bał się straty jaką poniósł nie dawno. Nie przeżyłby drugi raz śmierci ukochanej osoby, a wojna przecież nadal trwa.
A, jednak mi się udało! Jestem z siebie dumna. Mimo, iż napisałam okropne badziewie to i tak jestem zadowolona. Wróciłam z pasterki i zaczęłam kończyć to beznadziejny coś, żenada kompletna, wiem. Jestem beznadziejna, mogłam pod choinkę dostać talent, przydałby mi się.
W ogóle, żal. Już śpię przy tym komputerze, to tylko ja jestem taka genialna, żeby o 4.00 wypisywać okropne badziewia. Gdyby mama zobaczyła co ja tu robię to byłaby haja.
Ale, mamy święta! Jejku, powinnam Wam złożyć życzenia, nie?
Właściwie mogłabym Wam ułożyć wierszyk, ale nie będę się kompromitować.
Bądźcie po prostu szczęśliwi, cieszcie się tymi chwilami, bo za chwilę, będzie trzeba do szkoły wrócić.
Niech w Waszych sercach gości nadzieja, wiara i miłość, dążcie do wyznaczonych celi i nie poddawajcie się za żadne skarby. Pamiętajcie, że każda z Was jest wyjątkowa i niezastąpiona.
No i oczywiście wesołych i zdrowych (nie łamcie nóg jak Cathy i Marta) świąt.
Kocham Was bardzo, mocno.