25.12.14

Rozdział 03 [Wspomnienie 03: "Świąteczna wojna" ]

 



                 Natalia westchnęła ciężko. Była w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Warszawy, wszędzie kręciły się Niemcy. Nie mogła odmówić Larze spotkania, tak bardzo ją przecież o to prosiła.  Potem miała się spotkać z tym całym komarem, właściwie nic do niego nie miała był w porządku. Chociaż dziwnie się przy nim czuła, moment kiedy pocałował ją w rękę... potrząsnęła głową, jakby chciała odrzucić od siebie tą myśl. Lara wyłoniła się z zakrętu.Postanowiła do niej podejść.
-Natka, serwus.-dziewczyna przycisnęła ją do siebie.-Dobrze, że jesteś.
-Oczywiście, że jestem. Mam gryps od Ani.-Natalia odsunęła się od niej nurkując w swojej torebce.
Miała dobre kontakty na Pawiaku, kilka ludzi z nich miała działalność w Podziemiu, to cud, że Niemcy nadal nie odkryli, że to wtyki. O ich istnieniu wiedziało tylko parę osób, Natalii była w grupie tych paru osób, była bardzo mądra i uparta. Nigdy nie dawała za wygraną. Właśnie dlatego była tak bardzo ceniona, na zewnątrz nie wyglądała na taką, wszyscy zawsze postrzegali ją jako słabą i bezbronną, ale ona taka nie była. Wojna wyrobiła w niej hart ducha i silną wolę.
Podała Larze karteczkę. Ta odczytała ją cicho. "Kocham Cię Lara, kocham bardzo mocno." Dziewczyna przymknęła oczy, usiłowała ukryć płacz.
-Tośka, nie płacz. Odbiją ją, zobaczysz.-Natalia przytuliła mocno przyjaciółkę, martwiła się o nią. Ania była jej siostrą. Wiedziała, że przyjaciółka obwinia się za to co się stało, nie powinna, ale się obwinia. Wiedziała jak bardzo jest jej ciężko. Najpierw jej starszy brat, teraz jej młodsza siostra. Bała się o przyjaciółkę. Mówiła jej, że odbiją Anię, ale wiedziała, że są marne szansę na to, aby to się stało. Anna była młoda i bardzo nisko postawiona, raczej nikt nie zaryzykuje dla niej. Chyba, że zostanie przewieziona do Oświęcimia, z innymi więźniami, wtedy są większe szanse na jej uwolnienie.
W tej chwili dziękowała Bogu, za to, że jest najmłodsza z całej rodziny, jej brat i siostra wyjechali z Warszawy, więc nie musiała się o nich martwić, właściwie nigdy nie utrzymywała z nimi dobrych kontaktów, a gdy przyszła wojna ich stosunki jeszcze bardziej się oziębiły. Jej rodzeństwo twierdziło, że nie powinna ryzykować, bo naraża nie tylko siebie, ale także całą rodzinę, rodzice jednak nie mieli nic przeciwko. Byli tego samego zdania co Natalia, właśnie dlatego jej siostra i brat wyprowadzili się zaraz po rozpoczęciu wojny. Ona mieszkała z rodzicami i było jej bardzo dobrze, dużo rozmawiali i zgadzali się w kwestii ratowania Ojczyzny.
-Dziękuję ci, Naty. Pójdę już. Czekają na mnie.-Lara otarła łzy i odwróciła się od przyjaciółki.
-Tośka?
-Co?
-Pamiętaj, że masz mnie.-dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
-Wiem Natka, dziękuję.
Jeszcze przez chwilę patrzyła jak sylwetka Lary odchodzi, potem skierowała się do miejsca gdzie umówiła się z Komarem, było to nie daleko przy kinie, gdy doszła na miejsce chłopaka jeszcze nie było. Spokojnie na niego czekała, ale zaczynała się już denerwować,  zbliżała się godzina policyjna, a on jeszcze się nie zjawił.
O mało nie wybuchnęła kiedy zobaczyła chłopaka wychodzącego z jednych z budynków obok, był tak blisko i na prawdę nie mógł przyjść punktualnie? Była wściekła. Podszedł do niej z głupim uśmiechem na twarzy, bezczelnie się jej przyglądając. Maxi zignorował jej wrogie spojrzenie podszedł do niej i delikatnie pocałował jej dłoń, ona jednak cały czas była zła.
-Czy ty na prawdę nie mogłeś przyjść na czas? Myślisz, że mam cały dzień? Za chwilę godzina policyjna.-Chłopka zaśmiał się lekko. Naburmuszyła się jeszcze bardziej.
-Nienawidzę cię.-oświadczyła.
-A, ja wręcz przeciwnie.-uśmiechnął się do niej. Poczuła miłe ciepło w żołądku, choć sama nie wiedziała dlaczego. Zignorowała to jednak, nie chciała tego pokazać chłopakowi.-Spotkaliśmy się to, bo...?-zapytał podchodząc jeszcze bliżej.
-Bo muszę przekazać ci, że w drugi dzień świąt macie spotkanie, tam gdzie zawsze. Plany się trochę zmieniły. Masz być, jest to bardzo ważne.  A, i masz się nie spóźnić.-posłała mu lekki uśmiech.
Chwilę później popatrzyła na zegarek, przeklinając w myśli.
-Przez ciebie nie zdążę dojść do domu przed godziną policyjną.
-Skoro tak, może zostaniesz u mnie? Kolega wyjechał na święta do rodziny.
-No nie wiem, powinnam być w domu. Jutro święta.
-Poradzisz sobie.-oświadczył.
Natalia z pewnym ryzykiem kierowała się ku mieszkaniu.

           Odgarnęła falę bujnych, czarnych włosów lecących jej na twarz, była wściekła. Zachowanie chłopaków ją zażenowało. Myślała, że mają trochę więcej rozumu w głowie. Nie rozumiała jak można było się tak zachować. Westchnęła ciężko. W tej chwili miała ich dość. Z drugiej strony, trudno było jej to przyznać, ale rozumiała ich. Zrobili odwet jednemu z tych przeklętych Niemców, musieli się zemścić, pomścić kolegę z oddziału, ale mogli to bardziej przemyśleć. Jak mogli przeoczyć, że w domu tego przeklętego szkopa jest dziecko! Polskie dziecko. Teraz wszystko spadało na nią,dowódca o wszystkim się dowiedział, znalazł dziewczynce schronienie na święta, a później rodzinę z którą się wychowa, ona miała tylko zaprowadzić małą do tej rodziny. Problem w tym, że była Wigilia, no właśnie, kolejny powód jej złości, wybrali sobie świetny termin, Wigilia. Westchnęła ciężko.
Małe palce mocniej ścisnęły jej dłoń.
-Daleko jeszcze?-zapytała cienkim głosikiem.
-To już nie daleko.-odparła uśmiechając się.
Sama siebie wtedy zadziwiła, w takiej złości, potrafiła wydać z siebie trochę radości dla dziewczynki. Właściwie od zawsze dobrze dogadywała się z dziećmi, miała do nich podejście. Przyciągała małe istoty jak magnes.
Skierowały się do podanego adresu. Francesca zapukała do drzwi, po chwili otworzyła je ładna blondynka, z przyjacielskim uśmiechem.
-Cześć, wejdziecie?-zapytała.
Fran zastanawiała się chwilę, pokiwała jednak głową, wiedziała, że powinna wytłumaczyć dziewczynie, jak ta mała się tu znalazła.
-Ludmiła.-przedstawiła się wyciągając dłoń w jej stronę.
Uśmiechnęła się szeroko.
-Fran.-odwzajemniła gest.-A, to jest Hania.-wskazała na drobną brunetkę.
-Zostaniesz ze mną i moim tatą na święta. Wiesz?-zwróciła się do dziewczynki. Choć, coś ci pokażę.- Hania grzecznie dała się poprowadzić nowej znajomej. A, Fran rozglądała się po mieszkaniu.
Po chwili Ludmiła wróciła.
-Napijesz się czegoś.
-Nie, dziękuję. Wiesz muszę przygotowywać Wigilię, a oni mi tu z taką akcją wyskakują, czasami mam wrażenie, że ci mężczyźni zachowują się gorzej niż kobiety.
Obie się zaśmiały, tak zdecydowanie.
-Ja już pójdę.
-Odprowadzę cię do drzwi.
Francesca szybkim krokiem kierowała się do domu, nie była do końca przekonana, czy jej siostra i Camila same poradzą sobie w kuchni. Gdy znalazła się już w upragnionym miejscu, otworzyła z hukiem drzwi i wpadła do kuchni.
-To co? Bierzemy się do roboty. Goście zaraz przyjdą.
-Jasne, nie uwierzycie jaki chłopaki numer zrobili.
-No to nam powiedz.
-Postanowili włamać się do domu jednego Niemca, zrobili to dzisiaj w Wigilię, rozumiecie? A w tym domu była jakaś dziewczynka, oni pajace, nawet tego nie sprawdzili, to trzeba mieć na prawdę narąbane w głowie.
-Nie denerwuj się tak, Fran. To był odwet, zemsta, tak? Poniosły ich emocje!
-Gdy używasz broni, nie powinny ponosić cię emocje, bo decydujesz wtedy o czyimś życiu.
-Cami, ile ty w końcu masz tych braci? Bo ja się gubię!-zapytała Monika zmieniając temat, nie lubiła kłócić się z siostrą, nie miała zamiaru tego robić, przynajmniej przez święta.
-No trzech. Federico, Marco i Diego. Tak trudno to zapamiętać?
-No, a ten Leon, czy jak mu tam?
-Fran, to jest jej narzeczony.-siostry głośno się zaśmiały.
-Dziewczyny, to tylko kolega z oddziału.
-Tak i dlatego zapraszasz go na święta. Cami, czemu nie powiesz prawdy?
-Czy to na prawdę tak trudno zrozumieć? Zaprosiłam go bo nie chciałam, żeby spędzał święta sam. Nie znalazł jeszcze rodziny.-powiedziała, ugniatając ciasto.
Monika niczego jej nie wmówi. Pamiętała jak zaprosiła Leona, wyszło to całkiem przypadkiem. Na spotkaniu oddziału, rozmawiali chwilę nieoficjalnie i wtedy Komar powiedział, że Leon święta może spędzić z nim i jego bratem, on jednak był nastawiony do tego dość sceptycznie. Zauważyła, że chyba Leon nie lubił brata swojego przyjaciela. Gdy wychodziła, zobaczyła, że Leon na nią czeka, zdziwiło ją to, ale nie protestowała, szli razem po ulicach Warszawy i właściwie sama zaproponowała wtedy, żeby przyszedł do nich na święta, sama nie wiedziała dlaczego, może po prostu nie chciała, żeby spędzał je samotnie, przecież wiedziała jak to jest, za nic nie chciała by być sama. Widziała te ogniki w oczach chłopaka, na prawdę się cieszył. Potem powiedział, że nie chce sprawiać kłopotu, a ona oczywiście odpowiedziała, że to żaden problem. No i miał przyjść, była z tego powodu szczęśliwa, choć sama do końca nie rozumiała dlaczego.
-I co się tak głupio uśmiechasz? Powiedz, zakochałaś się. Tylko nie mów, że on ma żonę i właśnie jej szuka.
-Nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Na prawdę. jesteście nie do zniesienia!
Ktoś zapukał do drzwi.
-Pójdę otworzyć.-powiedziała Camila i skierowała się do gości.
W wejściu stał Marco z jakąś dziewczyną. Wpuściła ich do środka, przytulając brata. Wiedziała, że przyjdzie z jakąś dziewczyną. Właściwie Marco cały czas mówił o swojej przyjaciółce, dowiedziała się od niego, że jej siostra jest na Pawiaku, współczuła jej, mimo, że jej nie znała. Domyślała się co może przeżywać.
Przedstawiła się, Lara, miała na imię Lara. Wprowadziła ich do środka.
 
 Po kolacji, wszyscy przenieśli się na kanapę. Francesca zniknęła w kuchni, a za nią powędrował Marco, pomógł jej posprzątać ze stołu.
-Dziękuję ci bardzo, miło z twojej strony.-uśmiechnęła się do niego szczerze,
-Nie ma za co. To żaden kłopot. Właściwie dlaczego postanowiliście urządzić Wigilię dla wszystkich? To dość niebezpieczne.
-Mam już po prostu tego wszystkiego dość. Lubię rozmawiać z ludźmi, chciałabym w końcu się za...-w odpowiednim momencie ugryzła się w język.-Chciałabym móc wyjść jak człowiek na ulicę i porozmawiać z ludźmi, ale cóż. Tak się nie da. Jest wojna, trzeba się liczyć z tym co jest. Prawda? Nawet jeżeli mamy okazję takie święta spędzić razem, to piękny czas. A my w końcu jesteśmy rodziną, wszyscy służymy Ojczyźnie.
-Podoba mi się twój tok rozumowania.-stwierdził z uśmiechem, gdy siadali obok siebie.
-No widzisz, bo trzeba myśleć pozytywnie. Nie możemy się poddać i zaprzestać walki, ale nie możemy żyć tylko wojną, są też inne rzeczy, które musimy robić.
-Masz całkowitą rację. Trzeba nauczyć się żyć, mimo wojny.
Marco czuł, że bardzo zbliżył się do tej dziewczyny. Była taka dobra. Imponowało mu to, zainspirowała go. Tak dobrze mu się z nią rozmawiało.Czuł, że mógłby z nią przegadać całe życie.
Leon za to zaprzyjaźnił się z Federico. Właśnie rozmawiali o jakieś broni, kiedy Camila podeszła do brata, usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu. Uśmiechnął się tak bardzo kochał swoją siostrę. Łączyła ich ogromnie silna więź, całe dzieciństwo spędzili razem, we czwórkę, byli zgrani jak nikt inny. Właściwie była to zasługa ich rodziców, oni zawsze pilnowali, żeby rodzeństwo dobrze się dogadywało. Ich ojciec zawsze im powtarzał, żeby mieli ze sobą dobre kontakty, bo wtedy zawsze będą mieli na świecie osobę, z którą można porozmawiać, zwrócić się z potrzebą. Bo to w końcu rodzina, prawdziwa, kochająca się rodzina. Fede pamiętał każde święta, wtedy kiedy byli jeszcze mali i te kiedy byli już praktycznie dorośli, zawsze wyglądało to tak samo. Wszyscy razem, siedzieli przy stole, śpiewali kolędy i rozmawiali o bzdurach, to właśnie bardzo mu się podobało, w jego rodzinnym domu najbardziej, umieli rozmawiać ze sobą o wszystkim.
Pogładził ją po włosach, całując w czoło. Leon z uśmiechem przyglądał się tej uroczej scenie. Tęsknił za swoim rodzeństwem, zawsze był za nie odpowiedzialny i cieszyło go to. Rodzina była dla niego wszystkim, gdy dowiedział się, że musi wyjechać, załamał się i właśnie wtedy przyszła do niego jego siostra i powiedziała, że ma się nie martwić i robić swoje, dla nich. Bo oni marzą, żeby być takim jak on. Żeby walczyć i służyć Ojczyźnie. Pamiętał jak się wtedy cieszył, słowa dziewczyny wywołały u niego ogromny zachwyt. Był tak bardzo szczęśliwy, że jest wzorem. Bardzo tęsknił, ale nie mógł nic na to poradzić. Wierzył, że odnajdzie rodzinę, wierzył w to całym sercem, z resztą Cami obiecała mu pomóc.
-Mała, bezbłędny ten twój Leon. Pozwalam ci się z nim ożenić.-Leon zaczął głośno się śmiać, a Camila zacisnęła zęby ze złości.
-Jesteś okropny!-zapowiedziała mu.-A ty?! Co się śmiejesz? -zwróciła się do chłopaka poirytowana i zawstydzona słowami Federico.
-Przepraszam, przepraszam...-Rudowłosa odeszła od chłopaków.
-Podobasz jej się. Ja to widzę.-powiedział Federico z uśmiechem patrząc na swoją mała siostrzyczkę.-Ale, jeżeli kiedykolwiek ją skrzywdzisz, dostaniesz po tej pięknej buzi.
Leon nic nie odpowiedział, sam nie wiedział co czuł, nie miał zamiaru się zakochać, bał się straty jaką poniósł nie dawno. Nie przeżyłby drugi raz śmierci ukochanej osoby, a wojna przecież nadal trwa.




     A, jednak mi się udało! Jestem z siebie dumna. Mimo, iż napisałam okropne badziewie to i tak jestem zadowolona. Wróciłam z pasterki i zaczęłam kończyć to beznadziejny coś, żenada kompletna, wiem. Jestem beznadziejna, mogłam pod choinkę dostać talent, przydałby mi się.
W ogóle, żal. Już śpię przy tym komputerze, to tylko ja jestem taka genialna, żeby o 4.00 wypisywać okropne badziewia. Gdyby mama zobaczyła co ja tu robię to byłaby haja.
Ale, mamy święta! Jejku, powinnam Wam złożyć życzenia, nie?
Właściwie mogłabym Wam ułożyć wierszyk, ale nie będę się kompromitować.
Bądźcie po prostu szczęśliwi, cieszcie się tymi chwilami, bo za chwilę, będzie trzeba do szkoły wrócić. 
Niech w Waszych sercach gości nadzieja, wiara i miłość, dążcie do wyznaczonych celi i nie poddawajcie się za żadne skarby. Pamiętajcie, że każda z Was jest wyjątkowa i niezastąpiona.
No i oczywiście wesołych i zdrowych (nie łamcie nóg jak Cathy i Marta) świąt.
Kocham Was bardzo, mocno.

20.12.14

Rozdział 02 [Wspomnienie 02: "Katechizm polskiego dziecka" ]






Czy zastanawiałaś się kiedyś, jak to byłoby żyć w innym kraju?
Albo, urodzić się w innym kraju?
Nie być Polakiem?
Bo tak, właściwie co oznacza "być Polakiem"?
Obawiam się, że dzisiaj nie oznacza to kompletnie nic...
A, kiedyś? 
Kiedyś była to duma, chluba i wdzięczność.
Komu?
Polsce.


– Kto ty jesteś?

    Marco stanowczym krokiem ruszył w umówione miejsce, wczoraj dostał od łączniczki wiadomość wraz z zdjęciem, była od Camili, prosiła go by podrobił papiery dla jakiegoś chłopaka, cóż, postarał się. Swoją pracę zawsze wykonywał rzetelnie. Dostał pracownię i wszystkie narzędzia, więc nie miał problemu, listę osób, którym ma podrobić papiery, miał dostać dopiero dzisiaj wieczorem, miał też dowiedzieć się, z kim będzie współpracował. Właściwie Marco od zawsze różnił się od swojego rodzeństwa. Był spokojny, opanowany i dokładny. Jego pasją było rysowanie, ale potem przyszła wojna. Nienawidził zabijać ludzi, nie mógł patrzeć na krew, ale nie miał wyjścia. Chciał walczyć za ojczyznę, bo ją kochał. Był Polakiem.
– Polak mały.
Nigdy nie żałował, właściwie jak się potem okazało umiejętności plastyczne bardzo mu się przydały, podrabiał dokumenty i inne papiery, na początku swojej "kariery" rysował plakaty i projektował ulotki, z czasem zaczął planować akcje, był w tym dobry.
Dotarł w umówione miejsce, był to jakiś las. Nie wiedział skąd Cami zna takie miejsca, on był tu pierwszy raz i pewnie gdyby nie dokładne informacje od łączniczki zagubił by się w tym lecie.
Dziewczyna powoli zmierzała w jego stronę, gdy go zobaczyła uśmiechnęła się promiennie.
– Jaki znak twój?
-Serwus.-przywitała się.
-Chodź tu, mała.-przytulił ją mocno.
-Masz te papiery?-zapytała od razu przechodząc do rzeczy.
-Tak Camilo u mnie też dobrze, czuje się wspaniale. Nie potrzebnie pytasz.-podał jej dokumenty.
-Dziękuję.-uśmiechnęła się. Ruszyli przed siebie.
-Cami, nie mówiłaś, że przywiozłaś ze sobą narzeczonego, kim on jest?
-Co?
-No ten, ze zdjęcia ładny całkiem. Kiedy go poznam?-zapytał z uśmiechem.
Zamknęła oczy i z dezaprobatą pokręciła głową.
-To mój człowiek, jest w moim oddziale. Szliśmy razem, kiedy niemcy skontrolowali nam dokumenty i wtedy Leon ich tak trochę, zabił.
-Cami?-złapał ją za ramiona i obrócił w swoją stronę.-Tak trochę?
-No, nie. Po prostu do nich strzelił, potem goniło nas kilku, ale im uciekliśmy, Leon jest taki...-w odpowiednim czasie ugryzła się w język.
– Orzeł biały.
-No, nie wierze w Warszawie jesteś kilka dni, a już zamieszania narobiłaś. Widzę, że "ten twój człowiek", to taki chyba bliski ci jest, co? Tak do niego po imieniu mówisz?
-Daj spokój, po prostu ta ucieczka trochę nas do siebie zbliżyła.
-Do prawdy? Ciekawe jak? Poczekaj, poczekaj wiem!-Marco podniósł jedną dłoń do góry-Camila i Leon, kochankowie wojny! Razem uciekają przed szkopami, trzymając się za ręce. Oboje gotowi poświęcić za siebie życie! I razem służyć Ojczyźnie!-zakończył swoją przemowę. A, po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
-Jesteś idiotą.-stwierdziła gromiąc go wzrokiem.
-Tak, tak, oczywiście. Słuchaj Cami, kiedy masz tą misję?-zapytał patrząc w ziemię, nie mógł przeboleć myśli, że ona to robi. Zmieszała się, już nie było jej tak wesoło, w głębi serca tego nienawidziła.
-Nie wiem. Nie dostałam jeszcze polecenia.
-Cami, ja nie chcę żebyś to robiła.-zdecydowanie popatrzył w jej oczy.
Spojrzała na niego czule.
-Marco, czy ty na prawdę nie rozumiesz, że nie masz nic do gadania?
-Jak to nic! Camila, jak to nic! Jesteś moją siostrą. Martwię się o Ciebie!
-Jest wojna.
-Myślisz, że to coś zmienia?-zapytał trzymając mocno jej ramiona.
-Tak, wszystko.
– Gdzie ty mieszkasz?



Czekał w tym bezsensownym budynku na tą dziewczynę, poprosił ją o spotkanie bo nie mogła przyjść ostatnio, cóż był nieco zły, ale rozumiał, wiedział, że pracuje w niemieckiej firmie, ich oddział miał przewodzić ogromnej akcji, mieli napaść na tą firmę i zabrać wszystkie dokumenty i broń, była ponoć oblężona szkopami, nadal nie rozumiał jak ta dziewczyna dała sobie radę w tej firmie, ryzykowała tak wiele. Właściwie nie wiedział jak miał się zachowywać, miał w oddziale dziewczynę, pierwszy raz miał do czynienia z kobietą w oddziale, która ma tak poważne zadanie. Myślał, że to tylko jego siostra jest, tak zaangażowana w tę wojnę. Już samo to, że dziewczyny były łączniczkami i sanitariuszkami, wywoływało u niego podziw, bo to przecież kobiety, były delikatne i wrażliwe. Nie zasłużyły, żeby żyć w takich okolicznościach. A, co dopiero tak poważna funkcja. Zobaczył zmierzającą w jego stronę postać, było już ciemno, zbliżała się 18.00. Więc, było też chłodno, zaciągnął mocniej swoją kurtkę i zgasił papierosa.
Wyszedł na przeciw dziewczynie.
-Witam. Pani...
Między swemi. 
-Tak to ja. Przejdźmy do rzeczy.-powiedziała stanowczo. Skinął głową, ruszyli w kierunku miasta.
-Jeżeli chcemy się włamać, musimy to zrobić we wtorek, bo wtedy na obstawie stoi człowiek, którego możemy przekupić.
-Skąd pani to wie?
-Widziałam, jak ktoś wyciąga od niego informacje, płacił mu.
-Ale, jest pani pewna, że można go przekupić? W tak wielkiej sprawie?
Spojrzała na niego z uśmiechem, dopiero teraz zauważył jej piękne oczy, takie głębokie i nieustraszone, zastanawiał się jak mogą one wyglądać, gdy się boją.
-Jestem pewna. Oprócz niego na ochronie stoi jeszcze trzech. W środku jest kilku ludzi, ale bez broni. Tak jak mówię, najlepiej zaatakować we wtorek.
-Wyjątkowo dobrze się pani spisała.
-Pan myślał, ze sobie nie poradzę, prawda?-zapytała, a on zobaczył to pewne siebie spojrzenie i jej twarz w blasku księżyca, uśmiechnął się.
– W jakim kraju?
-Nie. Po prostu jestem pod wrażeniem. Mam pytanie.
-Tak?-zapytała, zakładając kosmyk blond włosów za ucho, który wydostał się z pod jej figlarnej fryzury.
-Nie jest pani za piękna, na takie niebezpieczne i brutalne akcje?
Zaśmiała się.
-Jest pan okropny. Myśli pan, że tylko wy silni i niezwyciężeni mężczyźni możecie służyć kraju?-pokręcił głową.
-Powinna pani poznać moją siostrę.
-Dlaczego?
-Bo jest pani do niej bardzo podobna, "To, że jestem kobietą, nie oznacza, że jestem słabsza od mężczyzny."-zacytował Camilę, udając jej postawę, gdy to mówiła.
-Twoja siostra jest genialna. Mam takie same zdanie-odrzekła, uśmiechając się lekko.-Czym się zajmuję?
-Ryzykuje tak samo jak pani. Ma swój oddział i...-urwał. Sam nie rozumiał dlaczego rozmawia z tą kobietą o takich sprawach. Otworzył się przed nią, ale właściwie dlaczego? Nie rozumiał.
-A, kiedy mamy się spotkać z całym oddziałem?-zapytała po chwili ciszy.
-Dostanie pani gryps, właściwie jak się pani nazywa?-spytał zorientowawszy się, że nie wie jak jego towarzyszka ma na imię.
– W polskiej ziemi.
-Agnes, miło mi.-podała mu rękę, uścisnął ją.-A, pan?
-Mały.-zaśmiał się. Wytrzeszczyła oczy.
-Na prawdę? Dużo o panu słyszałam, w takim razie.-zaśmiał się.
-Dziękuję. A zdradzi mi Pani swoje prawdziwe imię i nazwisko?-zmierzyła go wzrokiem
-Chyba za dużo chciałby pan wiedzieć.-uśmiechnęła się.-Ludmiła.
-A, więc Lu. Jestem Federico.




Uśmiechnęła się do zbliżającego się chłopaka. Lubiła go. Nie widziała go już tak bardzo długo, a teraz znowu mają pracować razem. Znali się dość długo, jeszcze przed wojną się przyjaźnili, a za czasów okupacji pracowali razem, razem zaczynali od Małego Sabotażu, pamiętała te akcję. Często byli razem, zawsze zrywali największe flagi niemieckie. Zawsze udało im się najwięcej narysować obrazków obrażających Hitlera i jego załogę. Z resztą, oni sami wymyślali te rysunki, cóż połączyła ich pasja.
Uwielbiali rysować i byli w tym na prawdę dobrzy.
– Czem ta ziemia?
-Część, Lara. Ile lat?-Marco przytulił mocno dziewczynę do siebie.-Tęskniłem.-Dotknął jej policzka.
-Ja też, Marco.-ponownie się do niego przytuliła.
-Ej, Tośka, co się stało?-zapytał patrząc w jej oczy.
-Ania wpadła.-wyznała próbując opanować płacz. Westchnął ciężko przytulając ją mocno do siebie.
-Jesteś pewna?
-Tak, jest na Pawiaku nic nie powiedziała, boję się o nią! Cholera, ona ma dopiero szesnaście lat! Wiesz, to pewna informacja, jedna z naszych mi to powiedziała. Natalia ma tam dobre kontakty. Marco, ja nie chcę, żeby oni ją zakatowali! Nie chcę! -z jej oczu pociekły łzy. Nie potrafiła się opanować.
-Przeklęta wojna! Przeklęci Niemcy!-zaczął.
– Mą ojczyzną
-To moja wina, ona tak bardzo chciała walczyć, nie chciałam się zgodzić, ale ona tak prosiła. Marco, skazałam ją prawda?
-Lara! Opanuj się! To nie twoja wina, pomyśl, Ania sama chciała walczyć, nie mogłaś jej powstrzymać.
-Mogłam! Ja planowałam tą akcję, mogłam przewidzieć, że jest zbyt niebezpieczna!
-Nie. To wina tych przeklętych szkopów. Zobaczysz, odbijemy ją.
-Przepraszam, Marco. Spotkaliśmy się służbowo, a ja opowiadam Ci o moim życiu.
-Nawet nie żartuj. A co u ciebie? Awansik?
– Czem zdobyta?
-Jesteś najgłupszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek miałam okazję poznać!-zaśmiała się. Tylko on mógł sprawić, że uśmiechała się w tak trudnej dla niej sytuacji.-Wiesz, nadal podrabiam te dokumenty i projektuje różne plakaty, widziałeś te porozwieszane po całej Warszawie, pewnie.-skinął głową.
-Zawsze wiedziałem, że masz talent, ale nie sądziłem, że tak go wykorzystasz.
-Kto by pomyślał, że... wojna jest okrutna.
-Tak, Lara. masz rację, ale pomyśl, nie możemy się poddać. Polska nigdy się nie podda!
-Wiem, nie wyobrażam sobie, życia bez Polski. Wiesz? Czasami, tylko ta nadzieja pozwala mi żyć. Nadzieje, że jeszcze nie przegraliśmy.
-Nigdy nie przegramy.
-Masz rację, trzeba się pozbierać. Polska nas potrzebuje. Właściwie, coraz więcej młodych ludzi zgłasza się do Małego Sabotażu.
-I dobrze. Młodzi się trochę podszkolą, a potem pistolet do ręki i na akcję dywersyjną. Ludzie są teraz bardzo potrzebni.
-Tak. Ale, ja nie potrafiłabym chyba działać z bronią w ręku. To znaczy, mam pistolet, wiem jak go używać, ale nie koniecznie chce go używać.
Lara nie lubiła patrzeć na śmierć, nienawidziła widoku umierającego człowieka. Pamięta, przecież jak Niemcy złapali ją kiedyś w grubszej akcji i zabrali na przesłuchania, oczywiście nie powiedziała nic, z resztą nie potrafiłaby zdradzić ojczyzny. Niestety hitlerowcy zorientowali się kim jest, złapali jej starszego brata, który akurat nie miał działalności z Podziemiem, miał rodzinę, żonę i dzieci. Został złapany w łapance. Lara nie miała pojęcia jak dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Dopiero potem okazało się, że jeden z jej ludzi wygadał się. Nie wiedziała co zrobić. Nie mogła wsypać, ale oni grozili, że go zabiją, cóż, Lara nie powiedziała, ani słowa. Po chwili jej brat leżał nie żywy u jej stóp. Pamiętała wzrok Ryszarda skierowany w jej stronę. Tak bardzo wtedy płakała. I głos tego niemca. "Skazałaś swojego brata na śmierć, mogłaś uwolnić jego i siebie. I w imię czego? W imię i tak już nie długo nie istniejącego państwa?" Odpowiedziała mu wtedy tylko z podniesioną głową.
"Polska zawsze będzie istniała, zawsze." Dostała za to w twarz i straciła przytomność.
– Krwią i blizną.
Potem obudziła się w jakimś domu. Odbili ich. Ona nigdy do końca nie pozbierała się po tych wydarzeniach, nigdy też jednak nie zwątpiła, że postąpiła dobrze. Bo nie wyobrażała sobie, że postąpi inaczej i nigdy nie uwierzyła temu Niemcowi. To nie była jej wina, że Ryszarda zamordowali. To wina tych przeklętych Niemców, którzy nie czuli nic, nic poza nienawiścią.
-No, bo takie delikatne dziewczyny jak ty i Camila nie powinny mieć broni.-objął ją ramieniem zaborczym gestem. Zaśmiała się. Marco zawsze taki był.
– Czy ją kochasz?
-Powinnam poznać kiedyś tą twoją siostrę.
-I braci. Może, któryś wpadłby ci w oko.-zaśmiała się szczerze.
-Wojna to nie czas na amory, słońce! W ogóle, w jakim celu nas tu spiknęli? Bo ja jak zwykle o wszystkim dowiaduje się ostatnia!
-Zlecono nam wspólną pracę. No wiesz będziemy podrabiać te wszystkie papiery.
-Świetnie! Niczym za dawnych czasów!
-No dokładnie, chodź, zaprowadzę cię do naszej pracowni, wiesz mieszkam z moim bratem i tam pod podłogą, ukryta jest piwnica, tam będzie nasza pracownia. Mam już kilka dokumentów, jesteś potrzebna, teraz mało osób się tym zajmuje.
-Marco?
-Co?
-Cieszę się, że wróciłeś.






-A, pamiętasz jak 1 Maja rozwieszali te swoje niemieckie flagi.-Monika chwyciła szklankę z herbatą i upiła łyk napoju. Tęskniła za Camilą, była jej przyjaciółką i kochała ją. Tak wiele razy zastanawiała się gdzie może być jej przyjaciółka, aż któregoś dnia, ona sama przychodzi do jej domu. W tej chwili dziękowała w myślach swojej siostrze, że przyjmowała do domu obcych ludzi, z wojny. Właściwie jak to ona mówiła, żaden Polak, który walczył ku dobru ojczyzny nie był obcy, cóż w pewnym stopniu zgadzała się z tym.
-Oczywiście, że pamiętam, zerwałyśmy ich wtedy chyba najwięcej, nie?
-Tak, byliśmy najlepsi, ty-Wrona, ja-Zuzka i...
-I... Heniek, złapali go wtedy.-przyznała Camila spuszczając głowę.-Zakatowali go na tym cholernym Pawiaku!-wstała i podeszła do okna cicho wzdychając.-Ta wojna trwa już dwa lata i nie zapowiada się, żeby się zakończyła.-Monika podeszła do niej mocno ją przytulając.
-Ale, co my na to poradzimy, Cami? Przecież się nie poddamy! Było by jeszcze gorzej. Po za tym myślisz, że Heniek wolałby żyć z myślą, że zdradził Ojczyznę?
– Kocham szczerze.
-Masz rację. Ale, podobałaś mu się, nie?-odwróciła się do niej przodem i spojrzała w oczy.-Jak to on na ciebie wołał? Zuzia, nie?
-Tak.-przyznała podwijając nogi pod brodę. Przymknęła oczy.-Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham.-wyznała.
Camila podeszła do przyjaciółki i objęła ją od tyłu. Nie miała pojęcia, że Monika była zakochana w ich przyjacielu. To wszystko coraz bardziej ją przybijało. Ta cała wojna sprawiała, że traciła siły, a z drugiej strony tych sił jej dodawała. Bo gdy patrzyła na Warszawę wymalowaną polskimi znakami, gdy widziała dwójkę jakiś dzieci malujących napis na murze ogłaszający, iż Hitler powinien umrzeć. Miała siłę, wtedy chciała walczyć. Bo przecież to obiecała.
– A w co wierzysz?
Miała w życiu takie momenty, kiedy chciała stąd uciec, wyjechać jak najdalej od tej wojny, od tego okrucieństwa, ale z czasem zrozumiała, że nie potrafiłaby tak. Nie potrafiłaby zostawić Ojczyzny. Polski. Nie umiałaby, bo przecież kochała ten kraj. To dla niego umierali jej rodzice! To dla niej jej przyjaciele tracili życie. Zdawała sobie sprawę jak bardzo ryzykuje, ale nie żałowała, bo to właśnie dla Polski żyła.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Kto to?-zapytała, nieco przestraszona. Wzruszyła ramionami.
Skierowały się w stronę drzwi. Camila ostrożnie otworzyła drzwi, a jej oczom ukazała się młoda dziewczyna włosy zaplecione miała w dwa długie warkocze, a na sobie granatową sukienkę.
Bez słowa weszła do środka.
-Mam wiadomość-oświadczyła. Skierowała swój wzrok na Camilę.-Będę twoją łączniczką. Jutro masz się stawić tam gdzie zawsze wasz oddział ma zebranie.
Kiwnęła głową, Monika zaprosiła dziewczynę do środka i kazała usiąść przy stole znikając w kuchni.
-Ile masz lat?-zapytała zaciekawiona Camila.
-Piętnaście.-odrzekła patrząc przed siebie.
-Tak. Oczywiście, a tak na prawdę? Chyba mam prawo wiedzieć.
-W styczniu są moje czternaste urodziny.-przyznała.
– W Polskę wierzę.
-Nie jesteś za mała, na takie rzeczy? Nie boisz się?-Dziewczyna prychnęła odwracając wzrok.
-Nie. Wiek nie jest ważny, ważne jest to na ile nas stać. Do jak wielkich poświęceń jesteśmy zdolni. Wiek nie ma tu nic do rzeczy, z resztą ty też nie wyglądasz na wielce dorosłą. Jesteś już jakimś dowódcą, a pewnie nawet nie skończyłaś dwudziestu lat. Pewnie musiałaś zrobić coś wielkiego, co doskonale potwierdza moje zdanie, że nie lata świadczą o tym do czego jesteś zdolny, lecz umiejętność pokonywania własnych lęków, poświęcenie i oddanie ojczyźnie.
Camila próbowała powstrzymać zaskoczenie jakie dziewczyna u niej wywołała.
-Wiesz, masz rację. W twoim wieku byłam taka sama, tyle że wtedy nie było wojny. Jak masz na imię?-zapytała.
– Coś ty dla niej?
-Jestem Kasia.-cieszę się, że będę twoją łączniczką. Dużo się o tobie mówi, mogłabym zwracać się do ciebie po imieniu?
-Oczywiście. Jestem Camila.
-Pójdę już, mam coś komuś przekazać?-zapytała. Dziewczyna chwilę się zastanowiła.
-Nie, jutro spotkam się z chłopakami to przekażę im wszystko, a z moim oddziałem mam już umówione spotkanie. Dziękuję ci.
Camila właśnie miała odprowadzić łączniczkę do wyjścia, kiedy drzwi z hukiem otworzyła Francesca. Uśmiechnęła się promiennie.
-Witaj, dziewczynko. Zostaniesz może na kolację?-Fran zawsze taka była, bezpośrednia i otwarta na cały świat. Chciała dogodzić wszystkim. Wszyscy zawsze zarzucali jej, że jest zbyt ufna, zbyt naiwna. Ale ona się tym wszystkim nie przejmowała, mimo że kilka razy na własnej skórze przekonała się jacy są ludzie, nigdy nie traciła wiary w ich dobroć. Jej siostra często była na nią zła, tyle razy wpadała w kłopoty, kradzieże, donosy to wszystko przez jej łatwowierność. Prawda była taka, że gdyby nie Monika, to Fran już dawno byłby w Oświęcimiu, na Pawiaku, albo co najgorsze mogłaby umrzeć. Ale, co ona mogła poradzić? Była sobą. Ufała ludziom i wierzyła obopólne dobro. I choć było to nie do pojęcia bo żyła przecież w czasach wojny, mordów, śmierci i wszelkiego rodzaju okrucieństw, to ona nadal wierzyła, głupie. Prawda, ale z drugiej strony, jakie piękne.
– Wdzięczne dziecię.
-Nie, dziękuję ja już pójdę.-dziewczyna powoli opuściła mieszkanie.
-Słodka jest.-skwitowała Fran.-A, tak właściwie kto to był?-zapytała wchodząc do środka.
-Moja łączniczka.
-Taka mała i bezbronna? Dzieci nie powinny brać udziału w wojnie. Nie uważacie, że w taki sposób odbiera się im dzieciństwo?
-A, kto powinien brać udział w wojnie, Fran?-zapytała Monika, która od dłuższego czasu się nie odzywała.
– Coś jej winien?
Nastała cisza, Camila nie wiedziała co powiedzieć. Monika miała rację, wojna nie jest dla nikogo, ale dzieci tym bardziej powinno się strzec od tych walk. Westchnęła. Postanowiła pozostawić ten temat.
-Tak sobie myślałam, Cami może zaprosisz braci an święta? Spędzilibyśmy je razem. Oderwalibyśmy się trochę od tej wojny, może w tym twoim oddziale ktoś jest samotny. Wiesz, razem zawsze raźniej.
Rudowłosa uśmiechnęła się delikatnie, tak. Święta, to co najbardziej uwielbiała. Przed wojną oczywiście, bo w czasie wojny, już nie tak bardzo, rok temu była sama z starszą panią u której mieszkała. Boże Narodzenie zawsze kojarzyło jej się z rodziną, może teraz też tak będzie.
-Jasne. Zapytam.
-Myślicie, że dowództwo się zgodzi? Gdyby Niemcy wpadli do nas, to... to byłoby nieźle.
-Nie musicie nic im mówić, przecież oni Was nawet nie znają jeszcze. Będziecie wchodzić i wychodzić po kolei, poradzimy sobie.
-Dobrze. Pomyślimy nad tym.
– Oddać życie.


   


  Przybyłam  z nowym rozdziałem, tak zawaliłam na całej linii. Jest całkowicie beznadziejny, prawda? Prawda. Ostatni akapit jest najgorszy, całkowita tragedia, koszmar po prostu.
Jestem tak bardzo mądra, za chwilę druga, a ja sobie siedzę na kompie i wypisuje "pierdoły". Ale, co ja poradzę, że zawsze w nocy dostaje olśnienia? No! Ej, tyle czasu wolnego od szkoły! Cieszycie się? Ja bardzo, trochę spokoju, z tą nauką będzie. Trójka powinna pojawić się w święta, postanowiłam bohaterom też zrobić Boże Narodzenie, a co? Kto mi zabroni? Napiszę sobie tylko ten rozdział wcześniej, bo do komputera, to ja przez pierwsze dni świąteczne się nie dostanę, już mi mama zapowiedziała. Zero kompa przez święta, bo to jest czas dla rodziny itede. Ona chyba nie rozumie, że Wy też jesteście moją rodziną, nie? No co za nierozumny człek, żal xD.
Błędy poprawię jutro, dzisiaj nie chce mi się już tego czytać.
Kończę, bo jeszcze kogoś obudzę.
Powodzenia w czytaniu tego czegoś.
Tym czasem! Kocham Was!

6.12.14

Rozdział 01 [Wspomnienie 01: "Przysięga"]




Dla Justynki. 
Bo ca ja bym, bez Ciebie poczęła?
Kto by mnie poganiał z tym rozdziałem?
Za to, że zawsze mi we wszystkim pomagasz.
 Za to, że bez Ciebie ten blog by nie powstał.
Za te wszystkie moje słowa.
Za to, że przy mnie jesteś i będziesz do końca, prawda?




Czy w czasie wojny wszystko było inne?
A, może ludzie byli inni?
Nie. Ludzie byli tacy sami.
Mieli po prostu więcej odwagi... oddania... miłości... poczucia patriotyzmu...
Przecież człowiek tak samo odczuwał ból, samotność tęsknotę.
Wszystko było takie same. Tylko... Tylko, właściwie... co?





Ma Warszawa gdzieś pod ziemią

Żołnierzy walecznych rój

Siły jej ukryte drzemią

Czekając hasła na bój



      Powolnym krokiem kierowała się w polecone miejsce.  Kochała to miasto, cieszyła się, że mogła tu powrócić. Znów walczyć tutaj, w Warszawie. Nigdy tak, na prawdę nie chciała stąd wyjeżdżać, ale nie miała wyjścia, po ostatniej wielkiej akcji w stolicy, musieli porozjeżdżać się po świecie, bardzo tęskniła za braćmi. Miała zobaczyć się z Federico, dostała gryps, z adresem i informacją, iż mają być w jednym oddziale, cieszyła się. Martwiła się też jednak o Marco i Diego, trafili razem do Anglii, miała ogromną nadzieję, że żyją. Rozejrzała się, gdy nie zobaczyła nikogo w okół skręciła w boczną uliczkę, co jak co, ale to się nie zmieniło. 
Tak dobrze pamiętała to miejsce, tutaj nie daleko składała przysięgę, dwa lata temu nie przypuszczała, że tak będzie wyglądało jej życie.  Dwa lata temu Ojciec przyprowadził ją tutaj nie daleko wraz z Diego, było tam sporo osób, dostrzegła także marszałka, złożyła uroczystą przysięgę i już zawsze pozostała wierna Polsce.
       W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony  
              Polskiej, kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak męki i Zbawienia. 

Potem, po zaledwie kilku tygodniach do jej domu wpadło kilku Niemców, pamiętała, że wpadli do domu wyważając drzwi, Federico i Marco byli wtedy na jakiejś akcji. Ojciec podszedł do hitlerowców mówiąc coś po niemiecku, wszystko rozumiała, umiała niemiecki, ojciec nalegał, żeby ich dzieci przynajmniej trochę umiały ten język, bo łatwiej wtedy pracować w konspiracji, nie chętnie się wtedy uczyła, z resztą jak jej bracia, jednakże bardzo szybko przyswajała wiedzę i po kilku miesiącach opanowała niemiecki.
Stała jak wryta, a wtedy Diego złapał ją za rękę. Nawet nie zauważyła, że mocno ściska jego dłoń, w pewnym momencie jeden z nich mocno uderzył ojca Camili w brzuch.  Krzyknęła, żeby zostawili go w spokoju, nim się obejrzała jeden z Niemców przyłożył jej pistolet do brzucha i krzyknął by się zamknęła.
Diego pociągnął ją wtedy za siebie i powiedziała, że za nią przeprasza. Nic nie zrobili, zabrali tylko ojca i matkę, Camila była przerażona, dopiero od paru tygodni działała w ZWZ
, nie miała styczności jeszcze z takim niebezpieczeństwem. Diego za to powiedział do niej, że muszą stąd uciekać, bo jeśli gestapowcy dowiedzą się kim byli ich rodzice, to po nich wrócą.  Miał rację, ich matka została zakatowana na śmierć. A, ojciec zmarł parę dni później. Śmierć rodziców bardzo zmieniła Camilę, wydoroślała, stała się odpowiedzialna i jeszcze bardziej oddana Polsce. Zrozumiała, że jej rodzice umarli właśnie za Ojczyznę, chciała iść w ich ślady, w kilka tygodni dorównała bracią, zaczęto stawiać ją na coraz wyższe stanowiska, przeprowadzała coraz trudniejsze i bardziej skomplikowane akcje. Za każdym razem odnosiła zwycięstwo. Była z siebie dumna. Wreszcie żyła, czuła, że ma dla kogo żyć, oprócz braci, żyła dla Polski. Czuła, że kraj jej potrzebuje...
Niestety po pół roku świetnej służby w Warszawie, dostała wraz z Marco i Federico wielką akcję, zamach na elitę Niemców, która miała przejeżdżać ulicami Warszawy, udało im się wymordować większość, aczkolwiek z uwagi na bezpieczeństwo i zmianę szefa Gestapo, dowództwo postanowiło rozdzielić rodzeństwo, ona trafiła do Wrocławia, gdzie także przydzielono ją do jednego z oddziału, zaczynało się w porządku, zakochała się. A, później? Później postanowili, że będzie likwidatorką...

Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej,

Gdy dotarła pod wskazany adres i stanęła przed starą fabryką ktoś złapał ją za rękę. Wystraszyła się, sięgnęła ręką po pistolet i z nim odwróciła się w stronę tej osoby.
-Fede...-przytuliła się do niego mocno.-Wystraszyłeś mnie.
-Myślałem, że chcesz mnie zastrzelić-zaśmiał się, nie uwalniając siostry z uścisku.
-A, mam za co?
-Tęskniłem, mała.-pocałował ją w głowę.
-To Ty jesteś Mały. Nie ma za co braciszku. Idziemy?-skinęła głową na porysowane drzwi.
Przytaknął, z uśmiechem. Uwielbiał swoją siostrę, odkąd tylko pamiętał, zawsze się o nią martwił, była jego małą siostrzyczką, przecież jeszcze nie tak dawno prowadził ją za rękę na pobliski plac zabaw, pamiętał jak sobie docinali. Camila zawsze mówiła na niego "Mały" i tak już pozostało. Bardzo ją kochał, od początku zgadzał się z matką w sprawie, że Camila nie powinna brać udziału w wojnie, ale wiedział, że nie wygra. Ona była jak lew, odważna, bohaterska i bardzo uparta, właściwie cechy te zawierał każdy członek jego rodzinny, więc nie było czemu się dziwić.
-Od kiedy jesteś w Warszawie?-zapytał.
-Od wczoraj. Dostanę dzisiaj nowy adres. A Ty? Co robisz w stolicy?
-To samo co Ty, młoda. Tydzień temu dostałem gryps, że wracam do Warszawy, no i że spotkam tam Ciebie. 
-No cóż, narzekać nie możemy skoro jesteśmy w jednym oddziale. Nie? Wiesz co u tych pajaców?
Zaśmiał się.
-Diego i Marco są w Anglii, podobno mają wrócić do Polski, ale to nic pewnego, ale do cholery gdzie jest ten nasz dowódca, wcięło go? Powinien być tu 10 min. temu.
-Cicho.-szepnęła, słysząc rozmowy.-Ma być tu ktoś jeszcze?
-Nie wiem.-podeszli do drzwi. Federico odblokował pistolet, Camila poszła w jego ślady. Obstawili ściany przy wejściu, wyciągnęli spluwy w kierunku wchodzących.
Zamknęła oczy. Bała się? Nie. 
Była po prostu ciekawa kogo pierwszego zabije w nowym miejscu. Kto dołączy do grona ludzi Niemców, których miała okazję zabić. Było ich przecież tak wielu...
Drzwi się otworzyły, a przed oczami rodzeństwa stanęli Marco i Diego.
-Co Wy tu robicie?-wydusiła dziewczyna.
Nic nie powiedzieli, rzucili się sobie na szyje.
-Ale, nie rozumiem, dlaczego jesteśmy tu wszyscy razem?
-Ja też nie.
Do pomieszczenia wszedł ich dowódca, Federico go poznał.
-Dzień dobry Panu!-podał mu rękę, którą ten uścisnął.
-Serwus. Miło widzieć Was wszystkich razem. Cała czwórka w komplecie?
Uśmiechnęli się do siebie.
-Tak. Jak Pan to zrobił?
-No, lekko nie było. Ale, udało mi się przekonać dowództwo. Nie oszukujmy się, jesteście potrzebni, tu w Warszawie. Ostatnio Niemcy zdziesiątkowali Podziemie. A, Wy jesteście świetnym żołnierzami, właśnie takich Polska potrzebuje.
-Dziękujemy.
-Inną rzeczą jest to, że obiecałem waszemu ojcu, że będę miał Was na oku jeżeli jemu się coś stanie.
-Pamiętam pana-uśmiechnął się Fede.
-Ja pamiętam Was wszystkich. Dlatego też połączyłem Was w jeden oddział, będziecie mieli przydzielane zadania specjalne. To będzie na prawdę ryzykowne. Służba w tym przydziale jest niebezpieczna, ale zaufano wam, nie wolno wam zawieść.
-Rozumiemy.
-Dobrze, oprócz tego będziecie mieli jeszcze swoje przydziały. Federico twój oddział to Inga, będzie on pięcioosobowy, w jego skład wchodzą; Diego, Marco i jeszcze trzy osoby.
-I Camila?
-Nie. Cami dostanie swój oddział.
Chłopcy się zdziwili.
-Nie jest za młoda? Ma dopiero 20 lat.
-Za dwa tygodnie 21.
-Wiek nie jest ważny. Camila została oznaczona Krzyżem Walecznych. Nie wiedzieliście?
-Nie mieliśmy pojęcia. Gratuluje, Cami!-Diego chwycił ją za rękę i wplótł w swoje ramiona.-Moja malutka.
Zaśmiała się, bracia zawsze chyba będą traktować ją jak małą dziewczynkę.
-Poradzisz sobie?
-Tak, oczywiście.-posłała piękny uśmiech bracią.
-Będziesz miała pod władaniem trzech chłopaków. Spotkasz się z nimi jeszcze dzisiaj, tu jest adres waszego miejsca spotkań-podał jej karteczkę, którą przeczytała i usiłowała zapamiętać, gdy była pewna, że wiadomość utkwiła w jej pamięci. Wyciągnęła zapalniczkę i spaliła kartkę.-Camila, wiem, że w Wrocławiu działałaś jako likwidatorka. Podobno byłaś świetna, chce żebyś tutaj również się tym zajęła.

                                                   stać nieugięcie na straży Jej honoru


-Że, co proszę?-z0apytał Marco, wytrzeszczając oczy, złapał dziewczynę za ramiona.-Jesteś likwidatorką?-zapytał przerażony.-Zabijasz ludzi?! Tak po prostu?! Jak mogliście na to pozwolić?!
Marco nigdy nie przypuszczał, że jego mała siostrzyczka może robić coś takiego. Dobrze, rozumiał wojna, walka o ojczyznę i nienawiść do Niemców, ale uważał, że Camila jest zbyt wrażliwa, zbyt delikatna by to robić, już wystarczy, że musiała oglądać śmierć na ulicach, że musiała zabijać ludzi w czasie akcji. Ale, to była przesada. PRZESADA.

i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił,

  
-Zamknij się! To mój wybór.-syknęła w jego stronę.-Chce to robić, poradzę sobie.
-A, więc dobrze. Jeden z Twoich ludzi będzie Ci pomagał, jest w tym dobry, Klaudek.
-Klaudek-powtórzyła.-Jasne, kiedy pierwsza akcja?-zapytała patrząc na złego brata i dwóch pozostałych, którzy również patrzyli na nią wilczym wzrokiem.
-Dostaniesz gryps. Na dzisiaj to wszystko. Camila tu jest twój nowy adres-podał jej kolejną kartkę.-Wy nie zmieniacie miejsc zamieszkania. Wszystko jasne? W takim razie ja lecę. Trzymajcie się!
Generał wyszedł, a chłopaki od razu obstąpili Camilę.
-Jak to się stało?-zapytał Diego, patrząc w jej oczy.
Nie był zły, w żadnym wypadku. Przypuszczał, że w Wrocławiu dostała po prostu taki rozkaz, nie mogła nic z tym zrobić, ale bał się o nią. Sam przez kilka miesięcy zabijał ludzi, wiedział jaki ma to wpływ na człowieka.
-Po prostu tak się stało, dostałam polecenie i je wykonałam.
Diego pociągnął ją za rękę i mocno wtulił siebie.
-Ej, młoda będzie dobrze, tak?
-Oczywiście, że tak. To służba ojczyźnie. To wszystko dla Polski.
-Dla Polski.

 aż do ofiary mego życia.




Mierzymy ojczyznę tętnami miłości,
bez Polski nie chcemy znać żadnej przyszłości,
rodzinnych stron dzwony ucichły w pamięci,
bo Bałtyk przytroczył śmierć koniom do pęcin.

   Zamknął oczy, znowu czuł te powietrze, Warszawskie, Polskie, grudniowe powietrze. Czuł, że zbliżają się święta, Polskie święta! Tak bardzo się cieszył z powrotu do kraju, tak bardzo brakowało mu Ojczyzny w Włoszech. 
-Ej, Leon! Patrz gdzie idziesz!-do porządku przywołał go jego przyjaciel, cóż przyjaźnili się od dzieciństwa. Poznali się poprzez przyjaźń ich rodziców. Mieli podobne zdania na wiele tematów, obydwoje chcieli walczyć za Polskę i obydwóch ojcowie trafili do Katynia. Dlatego ta dójka równie dobrze jak Niemców, nienawidziła Sowietów. O Katyniu bardzo mało osób wtedy wiedziało, ale oni wiedzieli, mieli znajomości i prawda była taka, że obydwoje stracili ojców. Maxi miał starszego brata, a Leon młodszego brata i młodszą siostrę, nie widział ich już ponad rok. Oboje bardzo tęsknili.
-Myślisz, że będziemy mogli odwiedzić bliskich?
-Rozkaz był jasny. Nie wolno nam odnawiać kontaktów, przynajmniej przez jakiś czas.
-Wiem, ale ja muszę ich poinformować, że żyję.
-Wiem ja też. Ale, poczekajmy z tym kilka dni. Do Maxiego w pewnym momencie podeszła dziewczyna.
-Przepraszam, Pan w sprawie mebli?-przez chwilę nie wiedział o co chodzi. 
-Tak, tak to my.-zaczął Leon, widząc zdumienie przyjaciela.-Tu jest adres waszego spotkania, macie się nie spóźnić.-przestrzegła wyjmując coś z torebki-podeszła bliżej Maxiego i dyskretnie włożyła mu gryps do kieszeni płaszcza.
-Przejdźmy się.-zaproponowała, cała trójka ruszyła. 
-Jestem Sendi-przedstawiła się.-Będę pana łączniczką.
-Miło mi, Komar.-Maxi uniósł jej dłoń do ust i lekko pocałował. Dziewczyna od razu mu się spodobała, miała czarne kręcone włosy i piękne głębokie oczy, lubił odważne dziewczyny, które nie bały się pracować w ZWZ. Natalia nieśmiało się uśmiechnęła i speszona odwróciła się na piętach, oddalając się od chłopaków.
-Do zobaczenia!-rzuciła jeszcze.
-Podobam jej się.-stwierdził Maxi.-Leon wybuchnął śmiechem.
-Pamiętaj, że Ty przyjechałeś tu za Polskę walczyć, a nie za panienkami się oglądać.
-Jedno nie wyklucza drugiego-odrzekł i ruszył do przodu.
-Jesteś nie do wytrzymania.
-A, tobie żadna dziewczyna się jeszcze nie spodobała? Przecież jesteś taki przystojny.-zakpił.
Zignorował jego zaczepki, nie miał zamiaru teraz się zakochiwać. Była wojna, nie chciał nikogo ranić, jak i sam nie chciał cierpieć. Jego ostatnia dziewczyna zginęła pod jego własnym dowództwem. Ale, co miał zrobić? Nie mógł jej uratować. Ona sama wiedziała na co się piszę. Składała przysięgę i była jej wierna, aż do śmierci.

Prezydentowi Rzeczypospolitej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń dowódcy będę bezwzględnie posłuszny,

Skierowali się pod podany adres na wiadomości przez łączniczkę. Stali przed jakimś starym magazynem.
-To ma być tu? To przecież, to jakiś niemiecki magazyn broni. Może to wsypa?-sięgnęli po pistolety.
-Przecież na tym grypsie wyraźnie zaznaczono miejsce.
-Zamknij się.-Leon kopnął drzwi, w wnętrzu pomieszczenia znajdowała się dziewczyna o rudych włosach, ciasno spiętych na głowie. Miała przenikliwe spojrzenie. Jej brązowe oczy wertowały jego sylwetkę.  Miała na sobie błękitną sukienkę i ciemny płaszcz. Obok niej stał jakiś chłopak, oceniał, że jest po 20. Przez chwilę nic nie mówili.
-Od mebli?-zapytała w końcu dziewczyna.
Uśmiechnęli się, podchodząc bliżej, wiedzieli, że to swoi ludzie. 
-Jestem Komar.-przedstawił się Maxi, który jak zwykle wybiegał przed szereg.-To jest Klaudek.
-Szybki.-przedstawił się brunet.
-Wrona. Jestem waszą...
-Łączniczką?-zapytał Leon patrząc w jej ciemne oczy, odczytywał z nich tajemnicę. Zaśmiała się pod nosem.
-Nie.  Jestem waszym dowódcą.-uśmiechnęła się widząc ich miny.
Byli całkowicie zszokowani. 
-Ile masz lat?-zapytał nie pohamowanie Maxi. Myślał, że to będzie łączniczka, ba może będzie należeć do oddziału, ale dowódca. Na jego oko miała z 20 lat. Nie wiedział nawet jak ma do niej się zwracać.
Założyła ręce na piersi.
-Mniemam, że ta informacja jest ci nie zbędna do życia, więc ci powiem mam 21 lat.-powiedziała z uśmiechem. Przyjęła zdziwienie chłopaków jak kolejne wyzwanie, znowu będzie musiała udowodnić, że jest doświadczona o wiele bardziej niż nie jeden stary generał.
-Przepraszam, ale czy nie jesteś zbyt młoda, co taka dziewczynka może wiedzieć o wojnie?-zapytał Leon, miał nie wyparzony język i nie zdawał sobie czasem sprawy co mówi. Nie docierało do niego, że właśnie mówił do swojego dowódcy, nie ważne kim był, nie ważne ile miał lat, była jego dowódcą...
Spojrzała na niego, przez chwilę widział w jej oczach żal, potem szybko je zamknęła i dostrzegł tylko wrogość. 
-Nie masz prawa tak mówić.-powiedziała próbując opanować emocje.-Skoro zostałam przydzielona jako wasz dowódca to nim będę, jeżeli coś Ci się nie podoba to spokojnie możesz iść na skargę do  góry.-zamknęła temat. -Za kwaterowanie zostaje, takie jakie jest teraz. W skrzynkach będziecie mieć informację co dalej. Możecie iść.
-Jasne.
Leon zwiesił głowę, czuł, że wkroczył na granicę, jakiej nigdy nie powinien przekroczyć. Powiedział coś, czego nie powinien mówić, za żadne skarby. Rozumiał to, doskonale zdawał sobie teraz sprawę, że dziewczyna mogła przeżyć coś strasznego i dlatego żałował swoich słów. Ale czasu nie da się cofnąć, prawda?
-Klaudek, zostań.-zatrzymał się, przymknął oczy. Obawiał się najgorszego.-Przejdziemy się?-skinął głową.
-Tak.-ruszyli, Camila zamknęła drzwi magazynu.
-Słuchaj, przepraszam nie powinienem tego mówić, ja...
-Nie przejmuj się, to nie ważne. Nie będę z tobą dyskutować.-powiedziała patrząc prosto przed siebie. 
Cały czas ją obserwował, widział uczucia występujące na jej twarzy. Była opanowana, tak jakby nic ją to wszystko nie obchodziło. Wydawało mu się, że bardzo ją zranił, dlatego miał poczucie winy.
-Poprosiłam Cię o rozmowę, bo dowództwo dało Ci dodatkowe zadanie. Podobno byłeś likwidatorem.-spojrzała na niego, pierwszy raz od kąd wyszli z tego magazynu.
-Tak, zgadza się. Tutaj też będę działać?
-Tak, będziesz informowany na bieżąco.Czasem będziemy działać we dwójkę, a czasem ktoś do nas dołączy.
-Nas?-powiedział, chociaż nie zamierzał, obiecał sobie, że będzie uważał na to co mówi. Ale, w tym momencie wszystko stało się dla niego jasne. Wrona była likwidatrką. Wiedział jak wyglądała ta robota, jakim trzeba być silnie psychicznie, żeby to znosić. Miał kontakt z jedną dziewczyną, która była likwidatorką no i cóż. Było jej ciężko.
-Tak i rzecz jasna, nikomu o tym nie mówisz.
-A, nasz oddział?
-Zajmę się tym.

 a tajemnicy dochowam niezłomnie cokolwiek by mnie spotkać miało.

-To wszystko. Jesteś wolny.
-Jak się nazywasz?-zapytał nagle, nie zamierzając jej zostawiać.
Spojrzała na niego z zdziwieniem.
-No co? Ja jestem Leon, nie wolno mi o to zapytać?-wzruszyła ramionami.
-Camila.-Uśmiechnął się do niej, pokazując rząd białych zębów.-Jesteś wolny, możesz już iść.-powiedziała zdezorientowana zachowaniem chłopaka.
-Wiem, przecież, ale chyba możemy się lepiej poznać, nie uważasz?-sam nie wiedział, co chciał od tej dziewczyny, zaintrygowała go. Była taka niedostępna, co nie dawało mu spokoju. Leon był ambitny i chciał poznać powód zamknięcia w sobie dziewczyny.
-Patrol-szepnęła.
-Co?-w odpowiedzi skinęła głową na dwóch Niemców kroczących w ich stronę.
-Masz papiery?-zapytała cicho.
-Mam.-zdecydowanym ruchem chwycił jej dłoń. 
Gdy tylko dotknął jej palców przeszedł go dreszcz, było mu tak dobrze, czuł nie pohamowaną potrzebę, przytulenia jej i ochronienia przed całym złem tego świata. Zacisnął mocno jej palce. Wiedziała, że zrobił to tylko dla konspiracji, dlatego pozwoliła mu na ten ruch. Hitlerowcy zbliżali się do nich pewnym krokiem. Gdy byli dostatecznie blisko, jeden z nich, kazał pokazać dokumenty.
Dziewczyna wyciągnęła fałszywe papiery, zaraz potem zrobił to Leon. Camila dostała dokument z powrotem. Ale z Leonem nie było tak prosto. Niemiec pokazał drugiemu jego dokumenty mówiąc po niemiecku, że są fałszywe. No cóż, to było możliwe, Leon papiery te dostał zaraz po przyjeździe do Warszawy, nie były one dobrze zrobione, ale on o tym nie wiedział.
Dziewczyna skinęła do chłopaka. Rozejrzała się dookoła, w pobliżu były tylko jakieś dzieci grające w klasy, chłopak nie czekając na decyzję dziewczyny, wyciągnął pistolet i strzelił, najpierw do jednego, a po chwili do drugiego. Zrobił to bardzo szybko, ale zza rogu wyłoniło się jeszcze trzech Niemców, krzycząc coś.
-Szybko!


Przyjmuję cię w szeregi żołnierzy Armii Polskiej walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. 


Zaczęli biec, słyszeli za sobą strzały, w jednej chwili, Leon złapał ją za rękę i pociągnął w boczną ulicę. Schowali się za jakimś budynkiem, chłopak przycisnął ją do ściany. Stali cicho, usłyszeli głos jakiegoś mężczyzny, który mówił do drugiego po niemiecku, że na pewno poszli prosto.
Odetchnęła z ulgą.
-Nie wychodź z domu, do póki nie dostaniesz nowych papierów. Postaram się załatwić je na jutro.
Pokiwał głową, wraz z nieoczekiwaną falą emocji przytulił ją mocno do siebie, nie wiedziała co zrobić. A, on? Zdawał sobie sprawę, że znowu zadziałał impulsywnie, znowu wygrał jego porywczy charakter, tym razem jednak nie mógł narzekać. Poczuł się na prawdę dobrze, wdychał jej zapach.
-Co ty tak właściwie robisz?-zapytała po chwili odrywając się od niego.-wzruszył ramionami.
-Nic. Chyba już pójdę.-uśmiechnął się do niej. Nie wstydził się tego co zrobił. Był sobą i w przeciwieństwie do dziewczyny nie bał się okazywać uczuć.
-Najwyższy czas, tylko uważaj. Nie chce stracić człowieka w oddziale.-uśmiechnęła się do niego. Chyba po raz pierwszy, spodobał mu się ten widok. Popatrzył na nią przez chwilę po czym, przysunął się do niej i ucałował jej policzek. Szybko odwrócił się i odszedł, zostawiając ją samą, stała jak wryta. Nie mogła się ruszyć, nie mogła uwierzyć w to co właśnie zrobił, dotknęła swojego gorącego policzka.
Leon odwrócił się w jej stronę i zaśmiał się pod nosem. Czuł, że jego powrót do Warszawy przyniesie same dobre rzeczy.

                            Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. 


Tak mała jest wieczność, że w serce żołnierza
 zapada się cała, gdy strzał je uderza,
 lecz Polska nie zmieści się nawet w serc górach,
 to my z niej wstajemy, jak ognie w mundurach.


      Francesca kręciła się po kuchni, pośpiewując jakąś piosenkę, cieszyła się. Dzisiaj miała przyjść do jej mieszkania jakaś dziewczyna służąca w ZWZ. Bardzo radował ją ten fakt, będzie miała z kim porozmawiać. Od zawsze była bardzo towarzyska. Lubiła rozmawiać z ludźmi, co różnił ją od młodszej siostry. Były jak ogień i woda. Nawet w sprawie walki o Polskę się różniły. Ona chyba nigdy nie chwyciła by za broń, uważała, że to robota dla faceta. Co nie znaczy, że nie brała udziału w wojnie i nie ryzykowała. Wręcz przeciwnie, miała kontakty w Getcie, kilka razy przerzucała ludzi, co było ogromnym ryzykiem. Pracowała w szpitalu i organizowała małe nauki dla dzieci i młodzieży. Uczyła ich polskiego, i historii ojczystego kraju. Zajmowała się także przetrzymywaniem rannym. Monika miała inne zdanie, była młodsza od Fran o dwa lata, a przeszła o wiele więcej. Zaczynała od Małego Sabotażu, gdzie bardzo się wybiła, po kilku miesiącach przenieśli ją do jednego z większych oddziałów. Codziennie ryzykowała życie. Ale, nigdy nie żałowała. Siostry tylko w kilku rzeczach się zgadzały; obie bardzo kochały Ojczyznę i każda na swój własny sposób, działały ku jej ratowaniu, obie martwiły się o siebie i kochały nad życie, obie miały tylko siebie na świecie. Ich matka zginęła gdy Fran była jeszcze mała. A, ojciec był generałem i zmarł, został zamordowany przez Niemców. 

Zwycięstwo będzie twoją nagrodą.


Monika od zawsze była do niego podobna. Uśmiechnęła się, tak bardzo ją kochała. Ona była słabsza i wrażliwsza. To zawsze ona broniła ją przed łobuzami, mimo iż była dwa lata młodsza. 
Drzwi otworzyły się, a do mieszkania wparowała brunetka.
-Część Fran!-uściskała ją. Dziewczyna odwróciła się w jej stronę.
-Co ci się stało?-zapytała wskazując na jej czoło.
-A, to? To, to nic. Trochę się w krzakach poharatałam, żebyś widziała jaki my wycisk Niemcom daliśmy! Nikt nie przeżył. Pff, a ten transport, wszystkich uwolniliśmy, coś wspaniałego!-patrzyła jak jej siostra popada w zachwyt. Coraz bardziej utwierdzała się w fakcie, że nie ma nic wspólnego z Moniką.
-Chodź, zobaczę co z tym twoim czołem.-westchnęła.-Powinnaś bardziej na siebie uważać. To niebezpieczne. Martwię się o Ciebie.
Monika przewróciła oczami. 
-Nie marudź! Jesteś nie do wytrzymania. Idę do pokoju!-stwierdziła i skierowała się do swojego kąta. Francesca załamała ręce, pewnie poszłaby za swoją siostrą, wiedziała przecież, że ma bardzo trudny charakter i lepiej z nią nie dyskutować. Ale, co miała poradzić? Monika była okropna! Oczywiście, nie dosłownie, ale denerwował ją, że zawsze robi co chce. Kłóciły się, ale też bardzo mocno się kochały.
Do drzwi ktoś zapukał, na twarzy dziewczyny wykwitł piękny uśmiech, ich gość w końcu przyszedł. podekscytowana podeszła do drzwi i otworzyła je.
-Witaj!-uśmiechnęła się i przytuliła Camilę.
Po raz kolejny dzisiejszego dnia ktoś ją przytulał, odzwyczaiła się od tego, ale nie mogła narzekać było jej nawet przyjemnie.-Wybacz, ale ja wręcz nie mogę się powstrzymać! Tak bardzo się cieszę, że będziesz z nami mieszkać. Wiesz, mieszka ze mną tu jeszcze moja siostra. Polubisz ją pewnie. Też działa w akcjach dywersyjnych. Martwię się o nią, ale jest ona tak uparta, że masakra. Z reszta wrodziła się w ojca, bo wiesz nasz tata nie żyje. Niemcy go zabili na jednej z akcji bardzo go nam brakuje. Ale, dajemy radę. A Ty?-wpuściła ją do wnętrza mieszkania. Camila była zdziwiona, ta dziewczyna wypowiedziała teraz więcej słów niż ona w cały ten dzień. Już chciała coś powiedzieć, ale dziewczyna po raz kolejny jej przerwała.-Przepraszam cię bardzo za moją gadatliwość. Pewnie cię to denerwuje.-uśmiechnęła się.
-Nie, oczywiście, że nie. Wiesz dobrze jest czuć, że mieszkasz wśród ludzi. 
Francesca poczuła ukłucie w sercu, poczuła, że coś ją połączyło z tą dziewczyną. A to co powiedziała? Czyżby była na świecie sama? Skąd wróciła, skoro była taka samotna. Chciała zapewnić jej radość i to rodzinne ciepło. Dziewczyna była ogromnie dobra, chciała żeby wszyscy mieli dobrze. Chciała wszystkim w okół zapewnić szczęście.-Jak się nazywasz?-zapytała.
-Wrona.-podała jej rękę.
-To pseudonim, a imię? Przecież nie będę zwracać się do ciebie po pseudonimie. Ja jestem Francesca, Mucha.
-Dobrze.-uśmiechnęła się.-Camila.
-Jesteś może głodna? Zrobiłam kolację. Zaraz zawołam moją siostrę. Polubisz ją.
Camila pokręciła głową, postawa dziewczyny nieco ją śmieszyła, nigdy nie spotkała takiego człowieka.
-Fran, nie wiesz gdzie...? Camila?!-Monika stanęła przed dziewczyną.-Cami!
Dziewczyna podniosła się z miejsca i ją przytuliła.
-Zuzka, tak bardzo za tobą tęskniłam. Myślałam, że... tak bardzo się cieszę!
-Znacie się?-zapytała mile zaskoczona Fran.
-Tak! Boże, Cami ile to czasu? Co się z tobą działo?! Siadaj!
Usiadły na sofie całą trójką.
-Po jednej z akcji musiałam wyjechać do Wrocławia, ale nie ważne. Co z Tobą?
-Pracuję w jednych z oddziałów. Dzisiaj mieliśmy taką wielką akcję...
-Czekaj, czekaj, ten transport, to wasza robota?-pokiwała głową.-No nie wieżę. Monika, ty? Nie spodziewałabym się. A, ja mam swój oddział. Trzech chłopaków.
-Przystojni?-siostry się zaśmiały.
-Ty to się jednak nic nie zmieniłaś, wiesz?
-A, jak wy się tak właściwie poznałyście?-zapytała Francesca.
-Razem do gimnazjum chodziłyśmy, potem nasze drogi się trochę rozeszły, ale spotkałyśmy się razem w oddziale.
-A, później wyjechałaś. 
-Myślałam, że nie żyjesz. Dostałam od Niemców informację...
-Żyje, żyje. Bardzo się za tobą stęskniłam.
Tym razem na prawdę się cieszyła. Odzyskała przyjaciółkę, o której myślała, że nie żyje. A, jednak. Diego miał rację. Nigdy nie wolno tracić nadziei.


 Zdrada karana jest śmiercią.



 Witam! Tak przybyłam z jedynką, wiem, że jest beznadziejna. Przywykniecie xD. Echh, przepraszam Was wszystkich, to nie miało być takie okropne! Justi przepraszam, za takie coś, wybaczysz? Jeżeli chodzi o rozdział, hmm co raz lepiej upewniam się w fakcie, że pisząc to opowiadanie porywam się z motyką na słońce. No bo okay, mam wiedzę na temat II wojny światowej, ale za nic nie uda mi się odzwierciedlić uczuć, jakie tam panowały!
Trudno, jakoś przeżyjecie, co? 
Miłego czytania i życzę powodzenia trzecioklasistą na próbnym egzaminie. 
Kocham Was.