1.3.15

One Shot: Niezłomni

   

    Dla wszystkich, którzy pamiętali. 



Dla tych niezłomnych ludzi myśl nadrzędna była prosta
Wojna się skończy, kiedy wolna będzie Polska!
Wokół terror stalinowski, egzekucje, przesłuchania
Wybrali walkę do końca, ostatniego powstania.

          -Wszystko macie?-pokiwali głowami.-No to się zwijamy.-zarządził. Cały oddział powoli wychodził z budynku. Zrobili dzisiaj napad na tą siedzibę, w sumie nie był to jakiś wielki wyczyn. Aczkolwiek zaczęło brakować im już amunicji i jedzenia. Byli jedynym oddziałem partyzanckim w okolicy. Ludzie byli do nich raczej dobrze nastawieni,  przecież tyle razy ich bronili. Ale im też nie żyło się dobrze. Miał już tego tak bardzo dosyć. To wszystko trwało już zbyt długo. Najpierw Niemcy, a teraz to diabelskie nasienie. Komuniści. Podobno wyzwolili Polskę, a oni tylko ją zdobyli. Wielcy Polacy. Splunął. Brzydził się ich, niczym nie różnili się od ich poprzedników. Mordowali, katowali. Wybijali zęby.
-Andres?-podeszła do niego Camila, ich sanitariuszka, a zarazem jego dziewczyna. Lisek jest ranny. Rana nie jest poważne, ale może chłopaki zaniosą go do domu, do Fran? Chyba mu się należy. Popatrzył na nią. Tak bardzo ją kochał. Nie powinno jej tu być. Powinna siedzieć w domu i pić herbatę, a on? On powinien siedzieć koło niej. Powinni być szczęśliwym małżeństwem, już z dziećmi. Ale nie byli. Od zawsze liczyła się tylko ojczyzna. Tylko problem w tym, że trudno było walczyć. AK upadło już dawno. Dołączył ze swoim oddziałem do NSZ. Dobrze im się działało. Nie wiedział co robić. Zdawał sobie sprawę, że nie mają szans. Ale, wiedział jedno. On nigdy się nie podda.
-Dobrze, niech go odstawią do domu.-przytaknęła i chciała odejść, ale złapał ją za rękę.
-Wiesz, że nie musisz tego robić.-dotarli na miejsce, usiadł z nią przy ognisku.
-Andres, oczywiście, że wiem. Tylko, że chce. Myślisz, że tylko ty możesz ryzykować?-zaśmiał się-A, ta na poważnie. Ja też chce walczyć. Tam wcale nie jest lepiej. I tak nie mogłabym się ujawnić. Tam nie ma miejsca dla takich ludzi jak ja. Pewnie by mnie złapali. A, tu przynajmniej mogę walczyć.
-Myślisz, że to ma jeszcze sens?
Przyjrzała się swoim paznokciom, chyba już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Krew i brud. Nic więcej. Ale, czy to było ważne? Nie. Dla niej nie. Wojna się jeszcze nie skończyła. Miała wrażenie, że nigdy się nie skończy.
-Tak ma sens. Walka o wolność zawsze ma sens. Nawet jeżeli z góry skazana jest na niepowodzenie. Z resztą, przecież nie mamy wyjścia. Co my byśmy tam robili?
-Żyli.-spojrzała na niego z politowaniem.
-To nie życie. Obydwoje wiemy, że nie potrafilibyśmy tam żyć.
Patrzy w dal.
-Może powinniśmy się nauczyć.

Gdy miejsca katyńskich grobów porosły już trawą,
Wy, nie bojąc się niczego, nie daliście za wygraną.
Dla Was niepodległa Polska była najważniejszą sprawą,
niech kajdany kłamstwa pękną, Polacy na nogi wstaną.




Prowadzili go pod ramię. Czuł ogromny ból w klatce piersiowej. Dzisiaj, właśnie dzisiaj miał wrażenie, że to już koniec. Śmierć. Śmierć, którą oszukiwał tak wiele razy. A, jednak nie. Po raz kolejny zadrwił z końcem, czy go to bawiło? Nie. Już dawno pogodził się z tym, że zginie. Nie widział przyszłości w dalszej walce. Oddziały partyzanckie co prawda broniły się dzielnie, aczkolwiek brakowało im amunicji, broni, jedzenia. Więc, dlaczego walczył? Nie potrafił inaczej. Nie potrafił siedzieć z założonymi rękami, wtedy gdy jego ojczyzna się wykrwawia. Był bardzo dziwnym człowiekiem. Wiedział o tym. Nie chciał przestać walczyć, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że któregoś dnia i tak zostaną złapani. Złapani, zakatowani i zamordowani. Doprowadzili go do domu Francesci. Kochał ją, była jego żoną. Pobrali się na powstaniu. Tak walczyli razem. Fran była łączniczką.
-No to na kilka dni masz spokój. Tylko ty i twoja żona.-uśmiechnął się do niego.-Trochę ci zazdroszczę. Sam dałbym się postrzelić żeby zobaczyć się z Lu.-zmrużył oczy. Nigdy już nie zobaczy Ludmiły. Odeszła. Przeżyli razem tak wiele. Razem walczyli w ZWZ, potem w AK. Razem przeżyli powstanie. Później razem wstąpili do NSZ. Złapali ją. Pół roku temu została powieszona. Za zdradę ojczyzny. Przełknął ślinę, cholernie go to wszystko bolało. Nie mógł nic zrobić. Nie dało się jej odbić.  Odwrócił się.
-Idziemy.-zwrócił się do kolego.-Serwus! Zdrowiej.-uśmiechnął się słabo i odeszli w ciszy.
Diego skierował się obolałym krokiem do drzwi i cicho zapukał. Dziewczyna otworzyła mu po chwili.
-Witaj.-przytulił ją mocno do siebie. Zostaje na chwilę, postrzelili mnie.-wyznał po chwili. Wprowadziła go do środka.-A, jak tam nasze maleństwo?
Dotknął delikatnie jej zaokrąglonego brzuszka.
-Byłeś grzeczny, brzdącu?
Uśmiecha się, a do jej oczu napływają łzy. Codziennie żyła z tym okropnym strachem. Boi się, że Diego już nie wróci. Że zostanie złapany i go już więcej nie zobaczy. A, ona? Ona zostanie sama z dzieckiem. Obawiała się, że tak będzie. Ale, nie mogła mu tego zabronić, mało tego rozumiała go. Gdyby nie była w ciąży pewnie sama by walczyła, z resztą przecież walczyła. Całą swoją młodość poświęcił ojczyźnie.
-Kocham cię.-szepcze wstając i delikatnie ją obejmuje.-Kocham ciebie i nasze maleństwo. Będę kochał już zawsze.
-Nawet gdy cię już nie będzie.-mówi cicho.
-Nawet wtedy.
Miał zaprzeczyć. Cholera. Miał powiedzieć, że będzie żył. Dlaczego tego nie zrobił?
Bo on nie kłamie.

Kiedy sługusy Stalina urządzały Wam rzeź krwawą,
Wy, nie bojąc się niczego, nie daliście za wygraną.
Dla Was niepodległa Polska była najważniejszą sprawą,
niech młodzi o tym usłyszą i nie godzą się z przegraną.


-Słyszysz to?-pyta delikatnie go szturchając.
-Wstawaj. Idą tu. Zwołaj chłopaków. -kiwa głową podnosząc się z miejsca i ładując pistolet. Andres podnosi się cicho przywołując gestem Adama i Ziutka.
-Idziemy na obchód-szepcze. Wychodzą z Kampinosu. Kierują się w stronę hałasu. Słyszy strzał Ziutek leży przed nim.
-Ruskie nasienie.
Adam strzela, po chwili dowódca do niego dołącza.
-Zabieraj Ziutka, do Kampinosu.
Wykonuje jego polecenie, Andres go osłania.
-Szybciej!
-Jesteśmy otoczeni! To nie ma sensu.
-Cicho bądź!
Wycofują się szybko do reszty oddziału. Strzelanina trwa pół godziny. Camila sama nie wie kogo ma opatrywać, podbiega do Andresa.
-Nie mamy szans. Nie ma amunicji, co robimy?
Nie mają szans? A i tak się bronili. Wszystkich pakują do ciężarówek. Wszyscy doskonale wiedzą co będą przeżywać. Każdy z nich od początku wiedział na co się pisze. Tortury, bestialskie mordy-komuniści. To nie koszmar. To prawda. Tacy byli.
-Camila, choćby nie wiem co. Pamiętaj, że bardzo cię kocham.-szepcze Andres do jej ucha. W jej oczach zbierają się łzy.
-Wiem. Wiem Andres.
Dojeżdżają do siedziby NKWD. Tu tutaj. Mordownia i katownia Polski.
           Andres przesłuchiwany jest pierwszy. Prowadzą go jak bandytę, rzucają przed jego kata. Patry mu w oczy. Jak można być takim mordercom? Jak można być Polakiem i robić takie rzeczy? Nie rozumiał tego. Owszem, wiedział, że każdy się boi. Nawet, że może być szpiclem, ale żeby Polak, swojego brata mordować i katować miał? Na prawdę. Sadza go na krześle.
-Gdzie jest siedziba, tej waszej idiotycznej komendy głównej?
Nie odpowiada. Milczy. Zdawał sobie sprawę, że komuniści wiedzą o nim wszystko. Nie miał siły już nawet zaprzeczać.
-Gadaj!
-Jak można być takim zdrajcą? Kim był twój ojciec? Pewnie jest z ciebie bardzo dumny?-mówi bez ogródek. Nie bał się. I tak wiedział co go czeka.
Zamachnął się mocno, dłoń komunisty wylądowała na jego policzku powodując upadek. Podniósł się, za co dostał po raz kolejny.
-Pozwoliłem ci wstać? Jesteś zwykłym bandytą, zawiśniesz za parę miesięcy. Zobaczysz.
-To wasza jedyna bron, co? Wymordować i co? Myślicie, że nas pokonacie? Otóż nie. Tak to nie działa. Nigdy nas nie pokonacie.
Dostaje tak mocno, że zakręca mu się w głowie, na chwilę traci przytomność. Widzi Camilę, swoją ukochaną, śmieje się do niego. Nagle czuje ból, wylali na niego zimną wodę. Nie wie co robić. Czuje się okropnie. Dusi się.
-Będziesz zgadał, czy nie?-po raz kolejny milczy.-To zrobimy tak. Pytanie i odpowiedź. Za każdy jeden z twoich paznokci, co ty na to?
Zaciska pięści. Robi to. Krzyczy, ból przeszywa całe jego ciało. Tak cholernie go to boli. Zaciska zęby, żeby nie krzyczeć. Nie może tego znieść, zamyka oczy. Drugi, trzeci i czwarty...
Nic, żadnego słowa.
Po dwóch godz. tortur wraca do celi. Jest ledwo żywy, słania się na nogach, jego ciało całe pokryte jest krwią. Jest w celi z Federico. Chłopak łapie go zanim ten zdąży upaść.
-Co z Camilą?-pyta ostatkiem sił.
-Teraz ją przesłuchują.
Zaciska powieki.
-Niech ją zabiją jak najszybciej.-szepcze.
Federico podnosi się gwałtownie jakby ktoś go poraził prądem.
-Nie mów tak! Andres! Słyszysz! Nigdy więcej tak nie mów.
-Ale, tak będzie dla niej lepiej.



Ci, którzy zdradziecko, podstępnie schwytani
Znosili z honorem nadludzkie cierpienia
Kiedy ból potworny sięgał życia granic
A serce żądało wciąż od ust milczenia

Prowadzą ją przez ciemne korytarze. Przełyka ślinę i zamyka oczy. To, co teraz przeżyje. Będzie koszmarem.
-Przyprowadziłem ją.-mówi. Wpycha ją brutalnie do pokoju.
-Siadaj.-zwraca się do niej mężczyzna w średnim wieku, wykonuje polecenie.-Powiedz mi, kto wami dowodzi?-pyta spokojnie.
-Ja nic nie wiem.-mówi twardo, jak nie ona Patrzy w podłogę.
-Nie łżyj. Wiemy kim jesteś.-rzuca papierami na biurko.-w sumie niezły zbiór. Piszesz wiersze. Słuchaj mała.-łapie ją za kark i zmusza by na niego spojrzała.-Możesz jeszcze z tego wyjść. Wyjdziesz stąd, napiszesz książkę. Ile ty masz lat? Jesteś jeszcze młodą dziewczyną. Całe życie przed tobą.
-Moje życie oddałam ojczyźnie-mówi.-Popatrz, co tam wisi? Nasze godło. Orzeł Biały. Jesteś taką samą Polką jak ja Polakiem.
Patrzy mu w oczy.
-Nigdy nie był Pan Polakiem.
Łamie jej nos. z rozmachem. Łzy napływają jej do oczu. Modli się, żeby wytrzymała te cierpienia, żeby Bóg dał jej siłę, żeby to zniosła.
I kiedy wbijali jej gwoździe między paznokcie.
I kiedy wlewali jej do nosa benzynę.
I kiedy ją brutalnie gwałcili.
Nie ugięła się.

Ci, co sen o Polsce wśród szumu drzew śnili
O Niej niepodległej i wolnej śpiewali
Gotowi karabin chwycić w każdej chwili
I życie swe młode położyć na szali


Nie była w stanie powiedzieć nawet jaka jest pora dnia, od kilku dni była zamknięta w tym pokoju. Nie dawali jej jeść i pić. Pozbawiali ją snu poprzez oblewanie zimną wodą. Nie wiedziała nawet gdzie jest. Nie wiedziała ile dni minęło. Była wykończona. Dzisiaj dostała wodę. Wypiła ją z trudem. Nie potrafiła zrobić nic. Każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Do jej celi weszło dwóch mężczyzn. Złapali ją pod ramiona, spodziewała się kolejnego przesłuchania. Myślała, że ma przewidzenia. Prowadzili Andresa, jej Andresa.
-Camila! Cami! Trzymaj się, to nie długo się skończy.
Nie rozumiała, co miał na myśli? Przecież to nigdy się nie skończy. Była zszokowana gdy wprowadzili ich do jednej celi.
-No to zrobimy tak. Ty mówisz-wskazuje na Andresa-albo ja ją gwałcę?
Kręci mu się w głowie. Nie, to nie może być prawda. Oni tego nie zrobią. Nie zrobią tego.
Owszem zrobią.

Ci, co upodleni i z zasług odarci
Godnie przed obliczem śmierci się stawiali
Nim kula przeszyła wyrywał się z piersi
Okrzyk o tej Polsce, którą ukochali


    Dzień był słoneczny. Lipiec. Za dwa dni miały być jego urodziny, 26. Nie doczekał ich. Prowadzili go do celi. Jeden z kapitanów mówi by strzelać.
-Niech żyje Polska!-wydobywa się z jego ust. Jest wolny. Już zawsze będzie.
Strzał prosto w czoło. Patrzy w oczy swojemu zabójcy, który bez skrupułów wykonuje polecenia.

Camila zostaje stracona dwa dni później. Kara śmierci poprzez powieszenie.

Federico dołączył do swojej Ludmiły pół roku później. Nie doczekał wyroku, pewnego dnia zakatowali go na śmierć.

Francesca rodzi w siedzibie NKWD. Jej dziecko umiera. Komunista rzuca nim o ścianę. Ona zostaje zamordowana dwa miesiące później. Strzałem w tył głowy.

Z Diego było inaczej. Zginął w akcji. Podobno w chwili śmierci widział swoją żonę.

I każdy z nich. Wiedział jedno. Mówił jedno i myślał jedno:
           O nas się jeszcze Polska upomni.




KLIKKLIK i KLIK


     No hej, pamiętacie mnie jeszcze?
Wera zaś wyskoczyła z jakimś dziwactwem, nie? Przecież to ja! A, tak serio, to powyżej to miała być historia przedstawiająca życie Żołnierzy Wyklętych. Miałam opisać w niej bohaterstwo, niezłomność i odwagę cechującą tamtych ludzi, cóż, wiem, że nie wyszło. I nie ukazałam nic co chciałam, ale trudno. Starałam się. Dlaczego to napisałam? Odpowiedź jest prosta. Dzisiaj, 1 marca, obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych i właśnie z tej okazji postanowiłam to napisać.
Cholernie boli mnie to, że ludzie nie pamiętają o bohaterach, którzy oddali życie, za naszą wolność. Nie wiem jak u Was, ale w mojej jakże genialnej szkole, nie powiedzieli mi nic o Żołnierzach Wyklętych. I choć tak na prawdę, mam zamiar ciągnąć te opowiadanie, aż do komuny i tam przedstawić zbrodnie jakie robili, to postanowiłam napisać to coś. Zaznaczam, że w moim OS, swoją drogą strasznie beznadziejnym, nie ma żadnych wymyśleń, nie, aż takiej bujnej wyobraźni to ja nie mam. Ci ludzie na prawdę to wszystko robili. Mordowali, wyrywali paznokcie, gwałcili i bili aż do nieprzytomności. I wiecie co? Oni nie ponieśli za to żadnych konsekwencji. Zbrodniarze, którzy wykonywali wyroki na bohaterach, którzy skazywali Wyklętych na śmierć, którzy katowali swoje ofiary, aż do śmierci chodzą wolni po tej ziemi. Rząd robi wszystko byśmy nie pamiętali. A, my musimy pamiętać. Nie wolno nam zapomnieć. Trzeba oddać chwałę tym ludziom. Wiedźcie, że prawdziwi bohaterowie nie umierają. Oni są nieśmiertelni. 
Wracając, nie dajcie się zmanipulować i ogłupić. 
I ten, pozdrawiam z Krakowa. 
Sonia dodaje ten post, pewnie gdy to czytacie jest wieczór, prosiłam ją aby dodała go  rano, ale znając jej ruchy. 
Rozdział powinien pojawić się nie długo, już jest prawie napisany.
Kocham Was mocno. Trzymajcie się!


Sonia: Hej, Werka uciekła Wam do Krakowa na jakiś koncert, mszę czy tam marsz ku pamięci Żołnierzy Wyklętych, a ja nie pojechałam. Ktoś musiał zostać i się poświęcić, nie? 
Czytajcie sobie.
Pa!

11.1.15

Rozdział 04 [Wspomnienie 04:"Polskie łzy"]




           Z głupim uśmiechem na twarzy siedział na ławce i rozmyślał o ostatnim spotkaniu z dziewczyną. Polubił ją. Była taka naturalna, pięknie się uśmiechała. Widział w niej tą nieśmiałość. Zaśmiał się na wspomnienie jej zaróżowionych policzków. Pomału zaczął przyznawać się sam przed sobą, że zaczyna czuć coś do dziewczyny, coś więcej niż sympatię. Ich ostatnie spotkanie, było dla niego czymś wyjątkowym. Co z tego, że oboje się upili? On zawsze miał mocną głowę, bynajmniej w przeciwieństwie do Sendi. Ona szybko traciła świadomość po alkoholu, sam się o tym przekonał.
Zobaczył ją. Kierowała się w jego stronę, spojrzała na niego i od razu spostrzegła, że na nią spogląda. Speszyła się nieco, nigdy nie była w takiej sytuacji, żaden chłopak nie zwracał na nią uwagi, nie przeszkadzało jej to za bardzo, od kąt pamiętała wychodziła z założenia, że jeżeli coś ma przyjść to przyjdzie samo. Chłopak podszedł do niej.
-Dzień dobry.-nonszalancko się uśmiechnął i pocałował delikatnie jej dłoń. Zawsze taki był, cholerny podrywacz a ona czuła, że ich znajomość zbliża w bardzo niebezpiecznym kierunku. Ale, nie panowała nad tym. Próbowała go unikać po ich ostatnim spotkaniu, wypiła za dużo i rozwiązał jej się język. Właściwie dużo rozmawiali. Natalia sama przed sobą musiała przyznać, że z nikim do tej pory nie rozmawiało się jej tak dobrze, oczywiście pomijając Larę, która była jej przyjaciółką od zawsze.
Przed nikim tak bardzo się jeszcze nie otworzyła, nie wiedziała co było w chłopaku, że tak mu zaufała.
-Masz dla mnie coś specjalnego?-zapytała patrząc przed siebie.
-Tak.-odpowiedział radośnie i pocałował ją czule w policzek.
Czuła jak robi się czerwona, ciepło rozeszło się po całym jej ciele. Nie mogła w to uwierzyć.
-Co to miało być?-zapytała patrząc na niego z ciekawością.
Zaśmiał się głośno.
-Jesteś urocza.-skwitował obserwując ją dokładnie. Czuła na sobie jego wzrok peszyła się, w jego oczach było coś takiego, czego nawet nie umiała opisać.
-Co za tupet! Jeżeli nie masz dla mnie niczego w sprawach służbowych, to przepraszam, spieszę się.-urwała, przerywając ciszę między nimi.
-Zaczekaj, skoro już tu przyszłaś, to chodźmy razem do kina.
-Nie chadzam do kina.-popatrzyła na niego z politowaniem, na prawdę chciał ją zabrać do kina? Gdzie szerzono propagandę niemiecką? On? Wielki patriota? Działacz ZWZ?
-Właściwie ja też nie. "Tylko świnie siedzą w kinie...
-...co bogatsze to w teatrze"-zaśmiali się. Nawet nie zauważyła kiedy chwycił jej dłoń. Poczuła się niesamowicie, nie miała ochoty nic mówić.
-To chodźmy na ciastko.-powiedział. Posłała w jego stronę nieśmiały uśmiech, jego serce zaczęło bić dwa razy mocniej, w tej chwili pomyślał, że chciałby żeby już zawsze się tak uśmiechała, że chciałby już zawsze trzymać ją za kruchą dłoń, chciałby żeby była bezpieczna i nic nie naruszało jej radości życia. Zdawał sobie jednak sprawę, że jest wojna. Zwykli ludzie są w ogromnym niebezpieczeństwie. A, co dopiero taka dziewczyna jak Sendi, która walczy, naraża się i jest w konspiracji. Naraża się cały czas, ale to sprawiało, że pociągała go jeszcze bardziej, z jednej strony była nieśmiała, wrażliwa i delikatna jak kwiatek róży,a z drugie? Biła od niej odwaga i chęć walki. Uśmiechnął się popatrzył na nią w tym samym momencie co ona. Jej oczy były takie piękne, wyrażały tak wiele emocji. Spuściła głowę. Zaśmiał się.
-Zawsze taka, jesteś?-zapytał cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Nie odpowiedziała, czuła jak bacznie ją obserwuje.-Jak masz na imię, nigdy się nie przedstawiłaś.
-Od kąt wstąpiłam do Podziemia, moje imię to Sendi. Jestem Twoją łączniczka, nie powinieneś o to pytać.-uśmiechnęła się delikatnie.
-Od kiedy, jesteś w konspiracji?-zapytał zmieniając temat.
-Prawie od początku, zawsze byłam wychowywana w myśl o Polsce.
-Nie boisz się?-zapytał patrząc przed siebie.
-Oczywiście, że się boję. Każdy z nas w jakiś sposób odczuwa lęk, ale nie możemy pozwolić by ten strach nami zawładnął, jesteśmy odpowiedzialni za Polskę. To nasz kraj, nasza ojczyzna. Musimy walczyć, nie wolno nam się poddać.
-A, jeżeli przegramy?
-Nigdy nie przegramy.


      Przetarła oczy. Była tak bardzo zdenerwowana. Jak on mógł. Doprowadzał ją do szaleństwa. Przez to całe zdenerwowanie nie czuła nawet chłodu jaki panował w ten styczniowy dzień, prawda była taka, że strasznie się o niego bała, nie zniosła by myśli, że jest torturowany na Szucha, albo Pawiaku. Nie wiedziała co z nim jest. Naty twierdziła, że nie było go, ani tu, a ni tam. Ale, dostała wyraźną informację, że został złapany podczas łapanki. Spóźniał się już dziesięć minut, co miała myśleć? Martwiła się, sama do końca nie rozumiała dlaczego, przecież Leon nie był dla niej, przynajmniej nie powinien być zbyt ważny, znała go dopiero miesiąc. Była tylko jego dowódcą, nie nie prawda, czuła, że coś połączyło ją z tym chłopakiem. Po za tym strata swojego żołnierz też by ją bolała, był to w końcu jej człowiek. Jeszcze dzisiaj, teraz, właśnie wtedy gdy miała go poinformować o akcji likwidacyjnej. Przyzwyczaiła się do jego obecności. Nie chciała wykonywać wyroku sądu podziemnego z kimś innym. Chciała to zrobić właśnie z nim, to dziwne, ale czuła się przy nim bezpieczniej.
Zaszedł ją od tyłu.
-Serwus!-krzyknął do jej ucha. Drgnęła, wystraszyła się. Przymknęła oczy.
-Leon-wyszeptała, objęła go za szyję i nic nie mówiła. Musiała go przytulić, nie do końca panowała nad sobą, nad emocjami jakie w niej drzemały. Zdziwiony postawą objął ją, sprawiając, że byli jeszcze bliżej siebie. Nie chciała nic mówić, nie potrafiła, nie teraz. Chciała trwać w jego uścisku, w którym czuła się całkowicie bezpiecznie, nie bała się. Sama się sobie dziwiła, ale nie bała się niczego.
-Co się stało?-powiedział cicho, prosto do jej ucha. Poczuła dreszcz rozchodzący się po całym jej ciele. Przywołało ją to do rzeczywistości odsunęła się od niego.
-Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!-zapytała gromiąc go wzrokiem. Ze zdziwieniem rozszerzył oczy. Nie rozumiał tej kobiety, przed chwilą wydawała mu się roztrzęsiona, delikatną dziewczynę, a teraz? Nie było po niej śladu. To niebywałe jak szybko potrafiła się zmienić.-I co się patrzysz? Jesteś idiotą, dobrze wiedziałeś, że planowano tam łapankę, nie patrzysz jak chodzisz, jesteś nieostrożny. Czy ty wiesz co ja przeży... co my wszyscy przeżywaliśmy. Narażałeś nie tylko siebie, ale wszystkich tutaj.
-Czekaj, czekaj. Ty, ty się o mnie martwiłaś!-zaśmiał się zwycięsko i czule popatrzył w jej oczy.
-Ta, chciałbyś. Po prostu narażasz nas wszystkich i jesteś nie uważny. Po za tym jesteś w moim oddziale.-odwróciła wzrok. Za kogo on się uważał? Myślał, że ją w ogóle obchodzi co się z nim dzieje? Był żołnierzem, pod jej dowództwem miała prawo przejmować się jego losem. Dlaczego się oszukiwała? To proste bała się przyznać, że jej na nim zależy.
Po raz kolejny zaśmiał się i spojrzał na nią.
-Cami...-podszedł do niej jeszcze bliżej, o ile było to w ogóle możliwe. Chwycił jej podbródek i zmusił by na niego spojrzała.-To na prawdę nic takiego. Powiedz mi, czego ty się boisz?
-Nie wiesz? Właśnie tego, tego wszystkiego. Nie chce znowu cierpieć.-wyznała. Czuła jak w jej oczach zbierają się łzy. Z całej siły próbowała je powstrzymać. Nie chciała przed  nim płakać. Nie mogła pokazać mu jak bardzo cierpi, jak bardzo wrażliwa jest na krzywdę. Była żołnierzem ze stali, nie płakała. Nie była słaba.
Doskonale rozumiał o co jej chodzi. Pamiętał śmierć swojej narzeczonej, pamiętał jak wtedy bardzo cierpiał, ale od zawsze był silnym mężczyznom. Potrafił podnieść się z każdego upadku. Bo towarzyszyła mu miłość. Miłość do Polski, do ukochanej. Wierzył, że jego wybranka znalazła się tam u góry, u Boga, gdzie było jej dobrze. Wiedział też, że zginęła za Ojczyznę. Tak jak zawsze chciała. Tak jak mówiła "Leon, jeżeli przyjdzie mi zginąć, chciałabym umrzeć w słusznej sprawie. Czym jest umierać ze starości w okół bliskich, do umierania za Ojczyznę, za wolność? Niczym prawda?" Zginęła za Polskę, poświęciła jej swoje młode życie i miał pewność, że nigdy nie żałowała. Oczywiście, że okropnie przeszedł śmierć ukochanej, ale w głowie miał jej słowa, ona zawsze mówiła o śmierci, o tym, że godzi się umrzeć za Polskę, dostał olśnienia. On dla Polski miał żyć. Bo czym jest życie dla siebie, w porównaniu do życia za wolność tysięcy ludzi, za ukochany kraj. Niczym prawda?
Tyle, że nie każdy umiał przyjąć śmierć bliskiej osoby, tak jak Leon. Nie wszyscy byli tacy silni.
-Słuchaj-złapał ją za ramiona, długo zastanawiał się co ma jej powiedzieć.-Gdy walczysz, gdy idziesz na jaką kol wiek akcję, ryzykujesz, tak? Camila, to wojna. Na każdym kroku możesz umrzeć. Nie pozwól by strach tobą zawładnął.-wyrwała się z jego uścisku. Coś w niej pękło, Leon przekroczył granicę, na którą nawet on nie miał wstępu.
-Czy ty myślisz, że mną zawładnął strach?-zapytała wściekła.-Będziesz mi opowiadał historię, jak to powinno się kochać ludzi, mimo wojny, zagłębiać kontakty, może mam się jeszcze zakochać?! Jesteś idiotą. Tyle ci powiem. Tak, walczę, ryzykuje życie, ale swoje własne, nie mam zamiaru się w kimś zakochać, ten ktoś odwzajemni moje uczucie, i co? Pójdę na akcję. Zginę, a on będzie całe życie się obwiniał, albo będzie cierpieć! Mam prawo ryzykować swój ból, swoje uczucia, swoje życie. Ale, kochając kogoś musisz liczyć się z tym, że nie żyjesz wtedy tylko dla siebie, ale dla tej drugiej osoby też. Gdy ty zginiesz, będziesz szczęśliwy tam w niebie, ale ta druga osoba pozostanie tu na ziemi, w piekle, bez ciebie!
Przez chwilę nic nie mówił, słowa dziewczyny dudniły mu w głowie. Prawda, miała trochę racji, ale on nie potrafiłby tak żyć. Bo czym by było życie bez miłości? Niczym, to prawda, codziennie umiera setki, a nawet tysiące ludzi. Ale, przecież nie znaczyło to, że wszyscy mają żyć samotnie. Miłość to piękne uczucie, jeżeli kogoś kochasz jesteś w stanie dać mu wszystko, po za tym to nie zależy od ciebie. Ona przychodzi sama, bez względu czy na nią czekałeś, czy nie chcesz jej za wszelkie skarby.
-No dobrze, to w takim razie wyobraź sobie, że jesteś całkiem sama na tym świecie, nie masz braci-bo przecież oni po twojej śmierci też będą cierpieć, nie masz rodziców, nie masz przyjaciół. Bo wszyscy będą cierpieć. Ja wiem, że wojna jest okrucieństwem, ale nie zabrania nam kochać i czuć. Chodzi o to, aby być człowiekiem w tym nieczłowieczym czasie.
Spuściła wzrok. Nie miała na to wszystko siły. Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. W pierwszej chwili nie zrobiła nic, dopiero potem położyła głowę na jego ramieniu. Pogłaskał ją po włosach.
-Będzie dobrze, tak?-szepnął.-Zobacz, jak wiele udało ci się osiągnąć. Doszłaś tak daleko, w tak młodym wieku, masz braci, którzy bardzo cię kochają, masz przyjaciół. Ojczyzna cię potrzebuje. Camila.-odsunął ją od siebie. Wszyscy cię potrzebują. Ja cię potrzebuje.
-Dziękuję.-powiedziała cicho. Podniosła na niego swój wzrok.-Jesteś niesamowity.
-Wiem, taki się już urodziłem.-zaśmiała się.
-Dobrze. Skoro... właśnie! Jak to się w ogóle stało, że tu jesteś?-zapytała zakładając ręce na piersi.
Uśmiechnął się tajemniczo, ale potem uśmiech zszedł mu z twarzy.
-Była wsypa. Ktoś z mojego poprzedniego oddziału. Wiedzieli jak się nazywam, znali moje pseudonim. Oczywiście przydziału nie znali. Po prostu im uciekłem, szkopy do durnie. Sama o tym wiesz.
Westchnęła.
-Dobrze, że nic ci nie jest. Trzeba ci zmienić pseudonim, dostaniesz nowe papiery. Zostawię im informację w skrzynce...
-Ale, przydziału mi nie zmienią?-zapytał z obawą, uśmiechnęła się delikatnie na te słowa.
-Nie, nie powinni. Skorpion?
-Co?-przewróciła oczami.
-Pseudonim, Skorpion? Odpowiada ci?
-Jasne, podoba mi się. Ale, Kruk byłby lepszy.
-Dlaczego?
-Bardziej pasuje do Wrony.-podniosła charakterystycznie jedną brew do góry.
-Masz coś konkretnego na myśli, Skorpion?
-Może. Zależy od pani Wrony.-zmierzyła go wzrokiem.
-Mamy akcję likwidacyjną.-poinformowała go, zmieniając temat.
I nagle wszystko stało się dla niego jasne. Zrozumiał dlaczego Cami była dzisiaj w takiej rozsypce, martwiła się o niego, a do tego dochodziła jeszcze ta akcja. Nie wiedział jak ma ona wyglądać, ale wiedział jakie to uczucie, zabić człowieka. Prawda, czasami czerpał satysfakcję, gdy przed oczami miał ginącego zdrajcę, albo Niemca przez, którego ginęło  miliony Polaków. Pamiętał swoją pierwszą ofiarę, miał wtedy 20 lat. Był tylko o rok młodszy od Camili. Pamiętał uczucia, jakie mu towarzyszyły. Jego pierwszy wyrok sądu podziemnego wykonał na kobiecie, która organizowała wyjazdy do roboty do Niemiec. Czy się bał? Nie. Ale, nie czuł się dobrze z tym, że kogoś zabił. Dopiero po jakimś czasie do tego dojrzał. Wyroki sądu Podziemnego karały zdrajców. Ludzi, przez których zabijano miliony innych osób. Pamiętał jak kiedyś usłyszał przypadkiem, "dobrze, że nasi go sprzątnęli, to był potwór. Pomału to miasto oczyści się z morderców". Uśmiechnął się do siebie. Mimo, że nałożono wtedy na mieszkańców sporą kontrybucję, zaczął doceniać to co robi. Zdawał sobie jednak sprawę, że jej Camili może być o wiele trudniej. Była przecież taka wrażliwa i delikatna.
-Tu masz papiery.-podała mu dyskretnie teczkę z danymi.-Jutro zaczynamy obserwację. Leon zajrzał do środka.
-Szpicel-wyjaśniła.-Wyjątkowo okrutny, ostatnio przez niego zamordowano trzy rodziny z dziećmi.
Leon przeczytał imię i nazwisko.
-Chętnie się go pozbędę.-powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Znasz go?
-Niestety.


        Zimny wiatr muskał jej skórę, spojrzała w niebo, sypał się z niego biały śnieg. Lubiła zimę, lubiła życie. Nawet takie. Czuła, że jest komuś potrzebna, że walczy i to jej wystarczało. Zawsze pragnęła być tylko szczęśliwą, czy taka była? Tak. Robiła wszystko co było w jej mocy by Polska odzyskała wolność, jej życiem była Polska. Była walka. Mała Hania nadal u niej mieszkała, uśmiechnęła się na myśl o dziewczynce. Uwielbiała dzieci. Miała zostać nauczycielką, no właśnie miała zostać nauczycielką, została żołnierzem. Zawsze robił to co podpowiadało jej serce, była wierną i dobrą dziewczyną z ideałami. Gdy wyznaczyła sobie jakiś cel, rzetelnie do niego dążyła. W taki sam sposób znalazła się w tym oddziale. Tak długo się o to starała, aż jej się udało. Była agentką w tej niemieckiej firmie. Cóż, wiedziała, że szykuje się akcja. Była bardzo ciekawa jak się potoczy. Lubiła ryzykować, zawsze była za to karcona, ale nic nie mogła na to poradzić, zawsze najbardziej wyrywała się do niebezpieczeństwa.
Zbliżała się do umówionego miejsca, spotkali się w parku, był cały oddział. Federico wyszedł do niej. Poczuła jak na jej usta znowu wkrada się uśmiech. Polubiła go. Czuła, że nie za bardzo podoba mu si ę mieć dziewczynę w oddziale, a może tylko jej się wydawało? Podszedł do niej, zatrzymała się przed nim, zadzierając głowę do góry by móc spojrzeć mu w oczy. Wziął ją pod ramię, poczuła bliskość, jego zapach. Zatrzymali się przy moście stanęli na nim.
-Witajcie panowie-uśmiechnęła się delikatnie.
-Serwus, Agnes. Jak idą poczynanie w firmie?-zapytał Diego.
-Bez zmian, nic nie podejrzewają. Myślę, że spokojnie moglibyśmy ich zaatakować.
-Ktoś nam będzie pomagał?-zapytał Marco
-Tak. Oddział Wrony.-odpowiedział spokojnie Federico, bał się siostrę, ale takie dostał rozkazy. Nie miał wyjścia.-Wejdzie z nami do środka. Plus jeszcze jeden oddział będzie nas ubezpieczał, wszystkich razem będzie nas dwudziestu.-wyjaśnił.
-Gdybyście zaatakowali w dzień, w który ja pracuje, mogłabym bez problemu wynieść dokumenty.-rzekła Ludmiła.
-Na prawdę? Akcja, poszła by wtedy o wiele łatwiej.
-Nie. Nie zgadzam się. To dla ciebie zbyt niebezpieczne.-zarządził Federico spoglądając na Ludmiłe.
-No, chyba sobie żartujesz!-rzekła zbulwersowana dziewczyna.-Tak będzie o wiele prościej. Mogę wprowadzić kogoś jako klienta. Za nim wejdzie kilku innych, zaatakujecie pracowników i wyniesiemy wszystkie papiery, a potem zniszczymy firmę.
-Rozkaz się zmienił chodzi tylko zniszczenie fabryki i zamordowaniu właściciela.
-Fede-Diego podszedł do brata.-Ale, skoro jest okazja.
-Ona nie będzie ryzykować!-chłopak odtrącił rękę brata i spojrzał przelotnie na zdenerwowaną Ludmiłę.-Wszystko jasne? Nie zmieniamy żadnych planów. Skontaktuje się z Wroną, następne zebranie będzie wspólny, oczywiście oprócz przydziału ubezpieczającego. Tam gdzie zawsze, dzisiaj był wyjątkiem. Możecie iść. Pojedynczo. Ludmiła podeszła do chłopaka również opierając się o barierkę mostu.
-Dlaczego taki jesteś?-zapytała prosto.
-Jaki? Ludmiła, nie zgadzam się, żebyś tyle ryzykowała. Jesteś moim żołnierzem i jestem za ciebie odpowiedzialny.
-Ale, gdybym była mężczyznom to wyraziłbyś zgodę!-
-Jesteś kobietą.
-I co z tego?
-Dużo. Spójrz-przysunął się do niej i przyłożył dłoń do jej policzka. Poczuła się dziwnie, nie wiedziała o co może mu chodzić. Ale, czuła jak jej ciało przechodzi dreszcz, a policzek pod wpływem jego dotyku robi się gorący. Zaśmiał się pod nosem i czule na nią spojrzał.
-Jesteście zbyt wrażliwe, zbyt delikatne. Nie powinnyście ryzykować.
-Niby czemu? Jakoś chłopakom pozwalasz ryzykować!?-zaatakowała go bo nie chciała okazać mu swoich uczuć. Trudno było jej to przyznać, a le Federico swoimi słowami poruszył każdą cząsteczkę jej serca, czuła, że mogłaby się rozpłynąć. Tak, przyjemnie traktował kobiety, miał do nich ogromny szacunek i pewną delikatność. Strasznie jej się to podobało, tylko że teraz nie liczyło się, czy była kobietą, czy mężczyznom. Liczyło się to, że jest żołnierzem i musi zrobić wszystko, aby ta misja powiodła się jak najlepiej.
-Ale, ty nie jesteś chłopakiem!-podniósł głos. Nie chciał pozwolić jej na tą misję. Była taka krucha, ta ciepła. A, zarazem taka odważna. Nie chciał, żeby coś jej się stało. Nie zniósł by gdyby na tej jej pięknej, uśmiechniętej twarzy pojawił się ból, albo gdyby została złapana i... głośno wciągnął powietrze nosem. Nie chciał o tym myśleć.-Nie po prostu nie, koniec. Z dowódcą się nie dyskutuje.-uśmiechnął się do niej lekko. Była wyjątkowa, podniosła na niego brązowe oczy, z których bił ogromny blask.
-Ale, mogę podyskutować z panem... Jak się pan nazywa? Zapraszam pana na spacer.-rzekła oficjalnie. Obiecała sobie, że dokona tego. Nie podda się. Jeżeli wyznaczyła sobie jakiś cel, to zawsze do niego dążyła.
Zaśmiał się cicho.
-Nie odpuścisz, co? Federico.-przedstawił się.
-Ludmiła-uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń.
Wziął ją po rękę, spacerowali po parku.
-Daj się przekonać, Fede. To tak wiele dla mnie znaczy.
-A, jeżeli coś ci się stanie?
-Nic mi się nie stanie, jestem wykwalifikowanym żołnierzem.
-No... dobrze, ale...
-Dziękuję!-pisnęła, ciesząc się jak małe dziecko. Zaśmiał się pod nosem, polubił jej uśmiech, jej radosne oczy.-Na prawdę, dziękuję.-stanęła na palcach i musnęła delikatnie jego policzek. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele, tylko jedno pytanie cały czas go gnębiło; z czego ona tak bardzo się cieszyła, że ryzykuje życie?


         -Dzisiaj zaczynamy robotę z Larą.-powiedział Marco do brata, który szedł obok niego.
-To ta dziewczyna, która była na Wigilii u Cami?
-Tak. Poznałeś ją?
-Tak. Dziwna jest.-Marco zmierzył go złowrogim spojrzeniem, a on wzruszył ramionami. Nie znał tej dziewczyny, więc jej nie oceniał. Widział ją praktycznie tylko raz, ale nie zwracał na nią uwagi. Do póki nie wylała na niego barszczu. Czy ona w ogóle myślała? Wydawała mu się jakaś nieobecna. Była przygnębiona, nie przepadał za takimi ludźmi, uważał, że człowiek powinien się uśmiechać. O wiele łatwiej się żyje z uśmiechem, niż z naburmuszoną miną. Była ładna. Tyle musiał przyznać. Miała piękne oczy, głębokie, ale smutne. Cały wieczór zastanawiał się co jest powodem jej smutko. Może kogoś jej zabili?
-Nie jest dziwna. Po prostu teraz jest jej ciężko.
-Marco, każdemu jest ciężko. Jest wojna.
-Jej siostra jest na Pawiaku, trafiła tam bo Lara zgodziła się na to by Anka poszła na akcję.-Marco patrzył przed siebie. Bolało go, że jego przyjaciółka cierpi. Bardzo zależało mu na Larze, kochał ją. Była jego młodszą siostrą, jak Cami. Podziwiał ją od zawsze.
-No to słabo.-przyznał Diego.-To ona?-zapytał wskazując przed siebie. Chłopak w odpowiedzi skinął głową. Tośka stała przy jakiejś tablicy z informacjami. Podeszli do niej.
-Lara.-szepnął-Chodź tu.-Przycisnął przyjaciółkę do siebie. Nie mógł patrzeć na jej smutek.
-Ania nie żyje.-wyznała mu do ucha. Rozpłakała się, nie potrafiła panować nad emocjami, nie w takim momencie. Przymknął oczy. Nie wiedział co powiedzieć, bał się, że Lara się z tego nie podniesie.
-Przykro mi.-szepnął. Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał w zapłakane oczy, co miał jej powiedzieć? Że będzie dobrze? Przecież nie będzie.
-Marco... to moja wina.
-Lara! Nie wolno ci tak mówić! Słyszysz?! Ania walczyła za Polskę, oddała za niż życie, bo ją kochała. Musisz dokończyć to, co ona zaczęła.
Pokiwała głową.
-Chciała by tego.-otarła łzy.-westchnął ciężko. I ponownie ją przytulił.
Diego się nie odzywał obserwował całą tą sytuację i wyobraził sobie, jak on by się czuł, gdyby któryś z jego rodzeństwa zmarł. Wzdrygnął się. Zrobiło mu się trochę głupio, powiedział, że Lara jest dziwna, teraz już rozumiał.
-Chodźcie, szkopy zaraz zaczną coś podejrzewać.-skierowali się do domu, spokojnie weszli do jego wnętrza.
-Może napijemy się najpierw herbaty?-zapytał Marco, nie czekając na odpowiedź ruszył do kuchni. Diego zaprosił dziewczynę do salonu i polecił jej usiąść na kanapie.
-Jestem Cza...
-Wiem.-przerwała mu-Pamiętam.-uśmiechnęła się lekko. Marco przyszedł z filiżankami.
-Prawdziwa. Jest nawet cukier-powiedział uradowany. Widząc jednak nadal smutną dziewczynę usiadł obok niej i objął ramieniem.-Będzie dobrze.
-Nie, Marco! Właśnie nie będzie dobrze! Nie rozumiesz? Najpierw zabiłam własnego brata, teraz siostrę!
-Przestań! To nie była Twoja wina! Myślisz, że czułabyś się lepiej, gdybyś wtedy sypnęła? I tak by go zabili.
-Zrobili to przeze mnie!
-Nie prawda.
-Boję się, że któregoś dnia ty też przeze mnie zginiesz.


     Witam Was, w tą jakże piękną styczniową noc. Czy ja zawsze muszę dostawać natchnienia w nocy? Tak, chyba tak. Przepraszam za ten beznadziejny rozdział, no zawaliłam, no! Wiem! Ostatnia perspektywa jest najgorsza, postanowiłam zabić Larze siostrę, a co tam xD. Nie umiem pisać, tak wiem. Czuje, że zawiodłam, dobrze czuje, prawda?
Wróciła szkolna rzeczywistość i nauka. Czyż ona nie jest urocza?
Coś nie mam weny na notkę-dziwne. Trudno.
Kocham Was, mocno.
Pozdrawiam!

25.12.14

Rozdział 03 [Wspomnienie 03: "Świąteczna wojna" ]

 



                 Natalia westchnęła ciężko. Była w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Warszawy, wszędzie kręciły się Niemcy. Nie mogła odmówić Larze spotkania, tak bardzo ją przecież o to prosiła.  Potem miała się spotkać z tym całym komarem, właściwie nic do niego nie miała był w porządku. Chociaż dziwnie się przy nim czuła, moment kiedy pocałował ją w rękę... potrząsnęła głową, jakby chciała odrzucić od siebie tą myśl. Lara wyłoniła się z zakrętu.Postanowiła do niej podejść.
-Natka, serwus.-dziewczyna przycisnęła ją do siebie.-Dobrze, że jesteś.
-Oczywiście, że jestem. Mam gryps od Ani.-Natalia odsunęła się od niej nurkując w swojej torebce.
Miała dobre kontakty na Pawiaku, kilka ludzi z nich miała działalność w Podziemiu, to cud, że Niemcy nadal nie odkryli, że to wtyki. O ich istnieniu wiedziało tylko parę osób, Natalii była w grupie tych paru osób, była bardzo mądra i uparta. Nigdy nie dawała za wygraną. Właśnie dlatego była tak bardzo ceniona, na zewnątrz nie wyglądała na taką, wszyscy zawsze postrzegali ją jako słabą i bezbronną, ale ona taka nie była. Wojna wyrobiła w niej hart ducha i silną wolę.
Podała Larze karteczkę. Ta odczytała ją cicho. "Kocham Cię Lara, kocham bardzo mocno." Dziewczyna przymknęła oczy, usiłowała ukryć płacz.
-Tośka, nie płacz. Odbiją ją, zobaczysz.-Natalia przytuliła mocno przyjaciółkę, martwiła się o nią. Ania była jej siostrą. Wiedziała, że przyjaciółka obwinia się za to co się stało, nie powinna, ale się obwinia. Wiedziała jak bardzo jest jej ciężko. Najpierw jej starszy brat, teraz jej młodsza siostra. Bała się o przyjaciółkę. Mówiła jej, że odbiją Anię, ale wiedziała, że są marne szansę na to, aby to się stało. Anna była młoda i bardzo nisko postawiona, raczej nikt nie zaryzykuje dla niej. Chyba, że zostanie przewieziona do Oświęcimia, z innymi więźniami, wtedy są większe szanse na jej uwolnienie.
W tej chwili dziękowała Bogu, za to, że jest najmłodsza z całej rodziny, jej brat i siostra wyjechali z Warszawy, więc nie musiała się o nich martwić, właściwie nigdy nie utrzymywała z nimi dobrych kontaktów, a gdy przyszła wojna ich stosunki jeszcze bardziej się oziębiły. Jej rodzeństwo twierdziło, że nie powinna ryzykować, bo naraża nie tylko siebie, ale także całą rodzinę, rodzice jednak nie mieli nic przeciwko. Byli tego samego zdania co Natalia, właśnie dlatego jej siostra i brat wyprowadzili się zaraz po rozpoczęciu wojny. Ona mieszkała z rodzicami i było jej bardzo dobrze, dużo rozmawiali i zgadzali się w kwestii ratowania Ojczyzny.
-Dziękuję ci, Naty. Pójdę już. Czekają na mnie.-Lara otarła łzy i odwróciła się od przyjaciółki.
-Tośka?
-Co?
-Pamiętaj, że masz mnie.-dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
-Wiem Natka, dziękuję.
Jeszcze przez chwilę patrzyła jak sylwetka Lary odchodzi, potem skierowała się do miejsca gdzie umówiła się z Komarem, było to nie daleko przy kinie, gdy doszła na miejsce chłopaka jeszcze nie było. Spokojnie na niego czekała, ale zaczynała się już denerwować,  zbliżała się godzina policyjna, a on jeszcze się nie zjawił.
O mało nie wybuchnęła kiedy zobaczyła chłopaka wychodzącego z jednych z budynków obok, był tak blisko i na prawdę nie mógł przyjść punktualnie? Była wściekła. Podszedł do niej z głupim uśmiechem na twarzy, bezczelnie się jej przyglądając. Maxi zignorował jej wrogie spojrzenie podszedł do niej i delikatnie pocałował jej dłoń, ona jednak cały czas była zła.
-Czy ty na prawdę nie mogłeś przyjść na czas? Myślisz, że mam cały dzień? Za chwilę godzina policyjna.-Chłopka zaśmiał się lekko. Naburmuszyła się jeszcze bardziej.
-Nienawidzę cię.-oświadczyła.
-A, ja wręcz przeciwnie.-uśmiechnął się do niej. Poczuła miłe ciepło w żołądku, choć sama nie wiedziała dlaczego. Zignorowała to jednak, nie chciała tego pokazać chłopakowi.-Spotkaliśmy się to, bo...?-zapytał podchodząc jeszcze bliżej.
-Bo muszę przekazać ci, że w drugi dzień świąt macie spotkanie, tam gdzie zawsze. Plany się trochę zmieniły. Masz być, jest to bardzo ważne.  A, i masz się nie spóźnić.-posłała mu lekki uśmiech.
Chwilę później popatrzyła na zegarek, przeklinając w myśli.
-Przez ciebie nie zdążę dojść do domu przed godziną policyjną.
-Skoro tak, może zostaniesz u mnie? Kolega wyjechał na święta do rodziny.
-No nie wiem, powinnam być w domu. Jutro święta.
-Poradzisz sobie.-oświadczył.
Natalia z pewnym ryzykiem kierowała się ku mieszkaniu.

           Odgarnęła falę bujnych, czarnych włosów lecących jej na twarz, była wściekła. Zachowanie chłopaków ją zażenowało. Myślała, że mają trochę więcej rozumu w głowie. Nie rozumiała jak można było się tak zachować. Westchnęła ciężko. W tej chwili miała ich dość. Z drugiej strony, trudno było jej to przyznać, ale rozumiała ich. Zrobili odwet jednemu z tych przeklętych Niemców, musieli się zemścić, pomścić kolegę z oddziału, ale mogli to bardziej przemyśleć. Jak mogli przeoczyć, że w domu tego przeklętego szkopa jest dziecko! Polskie dziecko. Teraz wszystko spadało na nią,dowódca o wszystkim się dowiedział, znalazł dziewczynce schronienie na święta, a później rodzinę z którą się wychowa, ona miała tylko zaprowadzić małą do tej rodziny. Problem w tym, że była Wigilia, no właśnie, kolejny powód jej złości, wybrali sobie świetny termin, Wigilia. Westchnęła ciężko.
Małe palce mocniej ścisnęły jej dłoń.
-Daleko jeszcze?-zapytała cienkim głosikiem.
-To już nie daleko.-odparła uśmiechając się.
Sama siebie wtedy zadziwiła, w takiej złości, potrafiła wydać z siebie trochę radości dla dziewczynki. Właściwie od zawsze dobrze dogadywała się z dziećmi, miała do nich podejście. Przyciągała małe istoty jak magnes.
Skierowały się do podanego adresu. Francesca zapukała do drzwi, po chwili otworzyła je ładna blondynka, z przyjacielskim uśmiechem.
-Cześć, wejdziecie?-zapytała.
Fran zastanawiała się chwilę, pokiwała jednak głową, wiedziała, że powinna wytłumaczyć dziewczynie, jak ta mała się tu znalazła.
-Ludmiła.-przedstawiła się wyciągając dłoń w jej stronę.
Uśmiechnęła się szeroko.
-Fran.-odwzajemniła gest.-A, to jest Hania.-wskazała na drobną brunetkę.
-Zostaniesz ze mną i moim tatą na święta. Wiesz?-zwróciła się do dziewczynki. Choć, coś ci pokażę.- Hania grzecznie dała się poprowadzić nowej znajomej. A, Fran rozglądała się po mieszkaniu.
Po chwili Ludmiła wróciła.
-Napijesz się czegoś.
-Nie, dziękuję. Wiesz muszę przygotowywać Wigilię, a oni mi tu z taką akcją wyskakują, czasami mam wrażenie, że ci mężczyźni zachowują się gorzej niż kobiety.
Obie się zaśmiały, tak zdecydowanie.
-Ja już pójdę.
-Odprowadzę cię do drzwi.
Francesca szybkim krokiem kierowała się do domu, nie była do końca przekonana, czy jej siostra i Camila same poradzą sobie w kuchni. Gdy znalazła się już w upragnionym miejscu, otworzyła z hukiem drzwi i wpadła do kuchni.
-To co? Bierzemy się do roboty. Goście zaraz przyjdą.
-Jasne, nie uwierzycie jaki chłopaki numer zrobili.
-No to nam powiedz.
-Postanowili włamać się do domu jednego Niemca, zrobili to dzisiaj w Wigilię, rozumiecie? A w tym domu była jakaś dziewczynka, oni pajace, nawet tego nie sprawdzili, to trzeba mieć na prawdę narąbane w głowie.
-Nie denerwuj się tak, Fran. To był odwet, zemsta, tak? Poniosły ich emocje!
-Gdy używasz broni, nie powinny ponosić cię emocje, bo decydujesz wtedy o czyimś życiu.
-Cami, ile ty w końcu masz tych braci? Bo ja się gubię!-zapytała Monika zmieniając temat, nie lubiła kłócić się z siostrą, nie miała zamiaru tego robić, przynajmniej przez święta.
-No trzech. Federico, Marco i Diego. Tak trudno to zapamiętać?
-No, a ten Leon, czy jak mu tam?
-Fran, to jest jej narzeczony.-siostry głośno się zaśmiały.
-Dziewczyny, to tylko kolega z oddziału.
-Tak i dlatego zapraszasz go na święta. Cami, czemu nie powiesz prawdy?
-Czy to na prawdę tak trudno zrozumieć? Zaprosiłam go bo nie chciałam, żeby spędzał święta sam. Nie znalazł jeszcze rodziny.-powiedziała, ugniatając ciasto.
Monika niczego jej nie wmówi. Pamiętała jak zaprosiła Leona, wyszło to całkiem przypadkiem. Na spotkaniu oddziału, rozmawiali chwilę nieoficjalnie i wtedy Komar powiedział, że Leon święta może spędzić z nim i jego bratem, on jednak był nastawiony do tego dość sceptycznie. Zauważyła, że chyba Leon nie lubił brata swojego przyjaciela. Gdy wychodziła, zobaczyła, że Leon na nią czeka, zdziwiło ją to, ale nie protestowała, szli razem po ulicach Warszawy i właściwie sama zaproponowała wtedy, żeby przyszedł do nich na święta, sama nie wiedziała dlaczego, może po prostu nie chciała, żeby spędzał je samotnie, przecież wiedziała jak to jest, za nic nie chciała by być sama. Widziała te ogniki w oczach chłopaka, na prawdę się cieszył. Potem powiedział, że nie chce sprawiać kłopotu, a ona oczywiście odpowiedziała, że to żaden problem. No i miał przyjść, była z tego powodu szczęśliwa, choć sama do końca nie rozumiała dlaczego.
-I co się tak głupio uśmiechasz? Powiedz, zakochałaś się. Tylko nie mów, że on ma żonę i właśnie jej szuka.
-Nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Na prawdę. jesteście nie do zniesienia!
Ktoś zapukał do drzwi.
-Pójdę otworzyć.-powiedziała Camila i skierowała się do gości.
W wejściu stał Marco z jakąś dziewczyną. Wpuściła ich do środka, przytulając brata. Wiedziała, że przyjdzie z jakąś dziewczyną. Właściwie Marco cały czas mówił o swojej przyjaciółce, dowiedziała się od niego, że jej siostra jest na Pawiaku, współczuła jej, mimo, że jej nie znała. Domyślała się co może przeżywać.
Przedstawiła się, Lara, miała na imię Lara. Wprowadziła ich do środka.
 
 Po kolacji, wszyscy przenieśli się na kanapę. Francesca zniknęła w kuchni, a za nią powędrował Marco, pomógł jej posprzątać ze stołu.
-Dziękuję ci bardzo, miło z twojej strony.-uśmiechnęła się do niego szczerze,
-Nie ma za co. To żaden kłopot. Właściwie dlaczego postanowiliście urządzić Wigilię dla wszystkich? To dość niebezpieczne.
-Mam już po prostu tego wszystkiego dość. Lubię rozmawiać z ludźmi, chciałabym w końcu się za...-w odpowiednim momencie ugryzła się w język.-Chciałabym móc wyjść jak człowiek na ulicę i porozmawiać z ludźmi, ale cóż. Tak się nie da. Jest wojna, trzeba się liczyć z tym co jest. Prawda? Nawet jeżeli mamy okazję takie święta spędzić razem, to piękny czas. A my w końcu jesteśmy rodziną, wszyscy służymy Ojczyźnie.
-Podoba mi się twój tok rozumowania.-stwierdził z uśmiechem, gdy siadali obok siebie.
-No widzisz, bo trzeba myśleć pozytywnie. Nie możemy się poddać i zaprzestać walki, ale nie możemy żyć tylko wojną, są też inne rzeczy, które musimy robić.
-Masz całkowitą rację. Trzeba nauczyć się żyć, mimo wojny.
Marco czuł, że bardzo zbliżył się do tej dziewczyny. Była taka dobra. Imponowało mu to, zainspirowała go. Tak dobrze mu się z nią rozmawiało.Czuł, że mógłby z nią przegadać całe życie.
Leon za to zaprzyjaźnił się z Federico. Właśnie rozmawiali o jakieś broni, kiedy Camila podeszła do brata, usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu. Uśmiechnął się tak bardzo kochał swoją siostrę. Łączyła ich ogromnie silna więź, całe dzieciństwo spędzili razem, we czwórkę, byli zgrani jak nikt inny. Właściwie była to zasługa ich rodziców, oni zawsze pilnowali, żeby rodzeństwo dobrze się dogadywało. Ich ojciec zawsze im powtarzał, żeby mieli ze sobą dobre kontakty, bo wtedy zawsze będą mieli na świecie osobę, z którą można porozmawiać, zwrócić się z potrzebą. Bo to w końcu rodzina, prawdziwa, kochająca się rodzina. Fede pamiętał każde święta, wtedy kiedy byli jeszcze mali i te kiedy byli już praktycznie dorośli, zawsze wyglądało to tak samo. Wszyscy razem, siedzieli przy stole, śpiewali kolędy i rozmawiali o bzdurach, to właśnie bardzo mu się podobało, w jego rodzinnym domu najbardziej, umieli rozmawiać ze sobą o wszystkim.
Pogładził ją po włosach, całując w czoło. Leon z uśmiechem przyglądał się tej uroczej scenie. Tęsknił za swoim rodzeństwem, zawsze był za nie odpowiedzialny i cieszyło go to. Rodzina była dla niego wszystkim, gdy dowiedział się, że musi wyjechać, załamał się i właśnie wtedy przyszła do niego jego siostra i powiedziała, że ma się nie martwić i robić swoje, dla nich. Bo oni marzą, żeby być takim jak on. Żeby walczyć i służyć Ojczyźnie. Pamiętał jak się wtedy cieszył, słowa dziewczyny wywołały u niego ogromny zachwyt. Był tak bardzo szczęśliwy, że jest wzorem. Bardzo tęsknił, ale nie mógł nic na to poradzić. Wierzył, że odnajdzie rodzinę, wierzył w to całym sercem, z resztą Cami obiecała mu pomóc.
-Mała, bezbłędny ten twój Leon. Pozwalam ci się z nim ożenić.-Leon zaczął głośno się śmiać, a Camila zacisnęła zęby ze złości.
-Jesteś okropny!-zapowiedziała mu.-A ty?! Co się śmiejesz? -zwróciła się do chłopaka poirytowana i zawstydzona słowami Federico.
-Przepraszam, przepraszam...-Rudowłosa odeszła od chłopaków.
-Podobasz jej się. Ja to widzę.-powiedział Federico z uśmiechem patrząc na swoją mała siostrzyczkę.-Ale, jeżeli kiedykolwiek ją skrzywdzisz, dostaniesz po tej pięknej buzi.
Leon nic nie odpowiedział, sam nie wiedział co czuł, nie miał zamiaru się zakochać, bał się straty jaką poniósł nie dawno. Nie przeżyłby drugi raz śmierci ukochanej osoby, a wojna przecież nadal trwa.




     A, jednak mi się udało! Jestem z siebie dumna. Mimo, iż napisałam okropne badziewie to i tak jestem zadowolona. Wróciłam z pasterki i zaczęłam kończyć to beznadziejny coś, żenada kompletna, wiem. Jestem beznadziejna, mogłam pod choinkę dostać talent, przydałby mi się.
W ogóle, żal. Już śpię przy tym komputerze, to tylko ja jestem taka genialna, żeby o 4.00 wypisywać okropne badziewia. Gdyby mama zobaczyła co ja tu robię to byłaby haja.
Ale, mamy święta! Jejku, powinnam Wam złożyć życzenia, nie?
Właściwie mogłabym Wam ułożyć wierszyk, ale nie będę się kompromitować.
Bądźcie po prostu szczęśliwi, cieszcie się tymi chwilami, bo za chwilę, będzie trzeba do szkoły wrócić. 
Niech w Waszych sercach gości nadzieja, wiara i miłość, dążcie do wyznaczonych celi i nie poddawajcie się za żadne skarby. Pamiętajcie, że każda z Was jest wyjątkowa i niezastąpiona.
No i oczywiście wesołych i zdrowych (nie łamcie nóg jak Cathy i Marta) świąt.
Kocham Was bardzo, mocno.